Rozdział 1

4 0 0
                                    

Złudzenie przyćmiło mi wypisane cierpienie,

Uwierzyłam w Twoje światło, choć rzucało złe cienie,

A dziś zmuszam się do wiary, że już ciemniej nie będzie,

I poświęcę się za to, nim znów mnie zawiedzie.


Budziła się przed wschodem słońca i nie mogła już zasnąć. Sierpniowe poranki były dość chłodne, więc zarzucała bluzę na pidżamę i wychodziła na drewnianą konstrukcję, służącą za korytarz obiegający od góry dziedziniec. Chłodne powietrze docierało zarówno od niego, jak i przeciwległych przejść, prowadzących długimi drewnianymi mostami do szczytów wzniesień, święcących o tej godzinie pustkami. Na jednym z nich spały jedynie włochate bestie, na których tu dotarli pierwszego dnia, a na drugim stała posiadłość Strażników, gdzie nikt nie miał wstępu. Gwardziści, z jakimi ich trójka dzieliła górną kondygnację, mogli co najwyżej trenować wokół niego zdobyte umiejętności. Auguste jak każdego ranka skierowała się na most, prowadzący na pierwsze ze wzgórz, skąd miała najlepszy widok na cały Ośrodek. Zarówno swoje piętro, przypominające jej tani amerykański motel, jak i niższą kondygnację w identycznym kwadratowym kształcie, gdzie rozległy dziedziniec wieńczyły z czterech stron mieszkania Mistrzów. Wszyscy wciąż spali, więc dobiegła ją przyjemna cisza, zaburzona jedynie nieśmiałymi odgłosami zwierzęcych Posłanników, jakie wylegiwały się w ogrodzie ciągnącym się pod mostem, od ośrodka, aż po wzniesienie. W zasięgu jej wzroku był jeszcze ogród botaniczny po lewej i paropiętrowa budowla bez ścian po prawej, gdzie jak dobrze widziała ze swojego okna, odbywały się zajęcia z panowania nad żywiołami. I oczywiście najwyższe i najmniejsze piętro do nauki eliksirów, jakiego szklany stożkowy sufit odbijał pierwsze promienie słońca i wieńczył tą dziwną piramidową konstrukcję. W żadnym z tych miejsc nie miała jeszcze okazji się znaleźć, choć miała wrażenie, że czas na to nieubłaganie dobiega końca. Odkąd tu przyjechali, ćwiczyli wyłącznie sztuki walki w podziemiach, do jakich wejście znajdowało się pośrodku dziedzińca. Wchodzili tam po śniadaniu, wychodzili przed obiadokolacją, a po drodze towarzyszyły im spojrzenia pozostałych uczniów ośrodka.

Od początku czuli, że nie są tu lubiani. Nikt nie rozmawiał z nimi czy nie proponował swojego towarzystwa, jakby co najmniej im zabroniono, a raz na jakiś czas docierały do nich takie określenia, jak wybrańcy, wybawcy, czy bohaterzy rzucane z wyraźną ironią. Może nie bolałyby ich tak bardzo, gdyby sami się za nich z początku nie uważali, co przypominało im o tym, jak bardzo byli naiwni, a może po prostu denerwował ich fakt, że osądzono ich odgórnie za coś, na co nie mieli wpływu. Nie mieli wpływu na to, że założycielki wybrały ich, a nie kogoś z ośrodka, ani nawet na to, że będą się tu szkolić. Te chwile przed wschodem słońca były więc jedyną okazją dla Auguste do przemieszczania się bez obwiniających spojrzeń. Promienie jednak musnęły w końcu jej twarz, więc opuściła most i skierowała się z powrotem do pokoju, gdzie zastała zaspanych przyjaciół, zapatrzonych w ekrany telefonów.

- Co robi reszta świata? – zagadnęła, rzucając się na swoje niewygodne polowe łóżko. Warunki pokoju były jeszcze gorsze niż te w Akademii.

- Śpi – odparli oboje z wyrzutami.

- Wszyscy mi spamują po nocach, bo jak normalna młodzież cierpią na bezsenność, zamiast padać z przemęczenia po kolacji – dodała May, odkładając telefon i wysuwając się spod kołdry. Jej pozbawiona przedziałka fryzura zwykle układająca się po wstaniu w afro, tym razem rozsypała się kręconymi kosmykami na każdą stronę. Odkąd zapuściła włosy, charakterystyczne dla niej rozczapierzenie przeniosło ją z czubka głowy na boki. – Ottis zaczyna mi się śnić. To znak, że powinniśmy zacząć inne zajęcia.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now