Rozdział 9

2 0 0
                                    

Usłyszałem trzepot kruczych skrzydeł – Czy to Ty, Najdroższy?

Znów atramentem wylewają się słowa rozkoszy,

Zobaczyłem Twoje dłonie całujące moje ciało, zapachniało tamte lato wrzących nocy,

Nie proś mnie o uśmiech, tańce, wrzosy – będę płakał z miłości.


Stęsknił się za rodziną, był pod tym względem wyjątkowo miękki. Gdy inni w jego wieku buntowali się lub marzyli o wyprowadzce, on zawsze chętnie rozmawiał o wszystkim z mamą czy wtulał się w tatę i był im za to ogromnie wdzięczny. Gdy wrócił do domu na wakacje bał się, że to wszystko przepadło wraz z przedstawieniem im Finleya, ale oni dalej patrzyli na niego tak samo. Porozmawiali o tym tylko raz, pierwszego dnia po obiedzie, gdy mama jakby celowo zostawiła go samego z ojcem w salonie. Już wtedy wiedział o co chodzi i spiął się momentalnie.

- A Finley? – spytał w końcu niepewnie po wypytaniu o trzy inne ewidentnie przypadkowe rzeczy. – Jesteście jeszcze razem?

- Yhm. – Tylko na tyle było go stać, zwłaszcza siedząc w jego objęciu.

- Polubiliśmy go. Wychowany, inteligentny, z poczuciem humoru... i dba o ciebie, sprawia, że jesteś szczęśliwy. To dla nas najważniejsze.

Matt milczał. Miał ochotę dodać „i dobrze się pieprzy" oraz przeprosić, że nie jest dziewczyną jednocześnie. Ta poprawność go dusiła. W dodatku jego tata zabrał ramię, jakby odczytał jego myśli, jakby się nim obrzydził, jakby uznał, że jest taki przez jego przytulanie, ale on w zamian położył dłoń na jego kolanie, odwracając lekko by spojrzeć mu w oczy.

- Boli nas tylko, że o niczym nie powiedziałeś – rzucił w końcu, przerywając milczenie. – Myśleliśmy, że jesteśmy blisko.

- Bo jesteśmy – zapewnił cicho. – Bo nie było o czym mówić. Ja nie jestem taki, ja sam nie wiem dlaczego... czuję do niego, to co czuję – dokończył spięty, starając się uniknąć słów „kocham" czy „pragnę".

- Ok – odparł mu ze spokojem, głaszcząc go po głowie drugą ręką. – Po prostu wiedz, że się martwimy i czujemy do ciebie, to co czujemy bez względu na wszystko – sparafrazował go z żartobliwą troską, a Matt uśmiechnął się mimowolnie i pokiwał głową, którą ten po chwili przyciągnął i ucałował czule.

Tego dnia, gdy mógł odwiedzić ich po raz pierwszy od powrotu z Ośrodka, czy nawet od wyjazdu do Finleya nie mógł nawet porozmawiać z nimi szczerze. Ani o tym, że został Najwyższym Mistrzem, ani o połączeniu z Księżycem, ani nawet o tym, jak się czuje, a zamiast tego wciskał im wymyślone historyjki z wyjazdu w góry.

- Powiesz im, jak to wszystko się skończy – próbował go pocieszyć Finley, z jakim umówił się na resztę popołudnia.

Szli za rękę, słuchając ptaków i szumu liści, podczas gdy jedynym widokiem jaki ich otulał, był rozległy las spowity w promieniach wrześniowego Słońca. Był to dobry dzień.

- To by było egoistyczne, zarówno teraz jak i po – poprawił go Matt. – Niepotrzebnie bym ich zamartwiał.

- W sumie tak. Ja jestem przerażony – przyznał z powagą, przyciągając zmartwione spojrzenie chłopaka.

- Przepraszam, że musisz być. Cały nasz związek opiera się od początku na strachu o siebie nawzajem. To popieprzone.

- Nie twoja wina. – Wzruszył ramionami. – Przynajmniej wiem, że jeśli z dnia na dzień cię wezwą i umrzesz, to będąc mój, a ja twój. Tak to szło, co nie? – spytał, siląc się na obojętność, na co Matt przyciągnął go do siebie i zamknął w objęciach.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now