Rozdział 20

1 0 0
                                    

I nawet taką martwą jakoś Cię poskładam i ułożę na wodzie.

W Twoich kościach z Tobą w grobie będę zasypiać przy Tobie.

W sercu schowam Twój ostatni oddech, jak skradziony pocałunek.

Nie zatopisz się pod taflą, tylko we mnie uwierz.


Opuszczając Szkocję, popłakała się. Być może już nigdy nie pojeździ po zielonych wzgórzach, nie usiądzie przy kominku z rodzicami i nie poczuje na swojej głowie ich pocałunków. Zaczęła już tęsknić, nawet za tymi ich westchnieniami gdy po raz kolejny robiła coś po swojemu i za zajęciami, których może i wcale nie było aż tak dużo. Za traktowaniem jej jak księżniczki, bo choć się tym dusiła, czuła się dzięki temu kochana i wspierana, a w Akademii nikt jej nie uchroni w ten sposób. Tam byli tylko Mistrzowie, uczący jak nie dać się zabić, podczas gdy nikt nie mówił jak nie umrzeć, a to była znacząca różnica. Umiejętność panowania nad swoją naturą co prawda pomoże jej nie uciec z bunkru i nikogo nie skrzywdzić, ale kto uchroni ją przed wszystkim, co będzie się wtedy działo w jej umyśle?

Lubiła przebywać z Sylvią i Florence, jednak gdy tylko wróciła i zobaczyła ich stroskane spojrzenia, poczuła jak ogarnia ją jeszcze większa panika. Skierowała się więc w stronę swojej dziewczyny i wtuliła w nią jak w bezpieczne schronienie. Auguste oplotła ją silnymi rękami, jak zwykle nieświadomie wbijając się w nią nieco zbyt mocno i już było dobrze.

- Co chwilę chciało mi się płakać – powiedziała, gdy już po piątkowych zajęciach rozpakowywały się w pokoju. – Codziennie jeździłam konno, choć było zimno, na wypadek gdybym... i odwiedziłam wszystkie miejsca w okolicy, które lubię, a moja rodzina zachowywała się jeszcze sentymentalniej niż ja. Każda dalsza ciotka czy wujek opowiadali mi różne historie, jakby nie chcieli mieć wyrzutów sumienia, że... gdybym... a rodzice byli tacy spokojni. Dla nich to oczywiste, że sobie poradzę, bo beze mnie oni... a ja nie jestem tego tak pewna – ciągnęła, czując jak wzbierają w niej łzy. – Ale czy to wszystko byłoby takie wyraźne i tkliwe, gdybym miała już tam nigdy nie wrócić? Czy to nie jest tak, że umiera się gdy się tego najmniej spodziewa i traci wszystko, gdy akurat zapomni się tego doceniać?

- Podobno – przyznała jej smutno, wzruszając ramionami. – To ty jesteś od egzystencjalnych mądrości. Ja wiem tylko, że wrócisz. Do rodziny, do Szkocji, do wszystkiego co kochasz i do mnie bo tak jak twoi rodzice, nie mogę myśleć inaczej. I wiem, że tak jest dobrze – dodała, podchodząc do niej. – Ty powinnaś się bać, że umrzesz, bo jak Matt mi kiedyś powiedział, trzeba być naprawdę przestraszonym, żeby być odważnym. A ja nie powinnam w to wierzyć, by mieć siłę być przy tobie. I będę, jak ty przy mnie. Masz we mnie wszystko, czego potrzebujesz. Rozumiesz? – spytała, chwytając ją za ramiona.

Z bliska twarz Auguste wyglądała, jakby nie wyspała się przez całe ferie, co było tym bardziej wzruszające, że nigdy nie martwiła jej tym, że sama się zamartwia. Wiedziała, że mówi prawdę. W niej mogła mieć oparcie, więc odetchnęła lekko i przytaknęła ruchem głowy.

- Potrzebuję ciebie. Nie pozwól mi zmarnować czas na nic innego.

Dziewczyna uśmiechnęła się i odgarnęła czule jej włosy.

- Mam być zaborcza? Nie wiem czy potrafię – zażartowała.

Weekend spędziły tylko we dwie. Opuściły nawet śniadanie, by powylegiwać się w łóżku do późna. Lubiła to, że zamiast złączyć oba ze sobą, wolały przychodzić do siebie nawzajem i zasypiać osobno, gdy któraś, a przeważnie Auguste, za bardzo się rozkopywała. Lubiła zasypiać później i pisać wiersze w swoim świetlistym notesie, podczas gdy Auguste spała z twarzą na jej brzuchu. Lubiła, że ta budziła się wcześniej i patrzyła jak śpi, bo choć nieco ją to przerażało, było totalnie urocze, że ktoś w ogóle miał na to ochotę. Lubiła ich poranne pocałunki, zapach skóry Auguste na poduszce i przepychanki w pidżamach, w których albo dawała jej fory, albo nieświadomie wbijała się w nią za mocno rękami. Nigdy jej o tym nie mówiła, wiedząc, że skrycie wciąż się nad nią cacka, a sama uwielbiała być traktowana w tak przyziemny sposób. Zwłaszcza w nocy, choć wtedy chodziło raczej o bycie zdominowaną przez całą gwałtowną naturę jej dziewczyny, która tak ją podniecała, a przed którą poza seksem wciąż ją z jakiegoś powodu chroniła. Choć to też było urocze.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now