Rozdział 2

3 0 0
                                    

Znów przeoczam, gdy to płonie i zapominam ratować,

W sercach gasną jasne noce,

Kolejną świeczkę zapalam, by żarzył się płomień,

Spopielone wzbudzam słowa.


Reszta zajęć mijała sprawnie, na co mogła mieć wpływ obecność Rhys'a. Dyrektor nie odzywał się, pozwalając przyjaciółce wykonywać swoją pracę, za to bacznie przyglądał się każdemu ruchowi młodych Posłanników. Nie analizował ich błędów, dla niego nie byli już uczniami, jakich musiał egzaminować. Teraz byli ich jedyną bronią w walce z nieznanym i jeśli cokolwiek oceniał, to szansę na to, że podołają z kursem do końca miesiąca. I chyba nie musiał się martwić, przynajmniej jeśli chodziło o ten żywioł.

Następna w ich planie była kolacja, więc skierowali się całą trójką na stołówkę, podczas gdy słońce powoli opadało za horyzont.

- Będzie przypał, jak nic mi się nie uda – zagadnęła Auguste, przyglądając się niebu lekko zestresowana. – Jeśli medalion się nie odpali i w ogóle.

- Dasz sobie radę – zapewniła ją May. – Co jak co, ale to ty najbardziej ogarniałaś medalion, gdy jeszcze działały. Mnie bardziej interesuje, kto będzie nas instruował. Skoro mają to być jacyś Gwardziści to marnie to widzę, bo żaden z nich nigdy się do nas nie odezwał. Może chociaż poudają, że nas nie nienawidzą.

- Och, jeszcze oni – burknęła. – Jak mam się bronić przed kimś, kto ma rację?

- Zwykła elitka, nie przejmujcie się nimi – pocieszył je Matt. – Zazdroszczą nam czegoś, czego sami nie rozumieją. Może i są od nas lepsi, ale to nas wybrano, więc nie dajcie im się stłamsić. Wystarczy, że ja zostanę zrównany z ziemią przez Sarajah.

Siedząc na stołówce Auguste próbowała wypatrzyć kogoś, kto przyglądałby się jej jakoś szczególnie, ale wszyscy zachowywali się jak zwykle. Następnie Matt i May udali się na wspólne zajęcia ze sztuk walki, a ona podążyła na plac do nauki symboli, gdzie miała spotkać się ze swoją instruktorką. Gdy już znalazła się na miejscu, zastała wysoką, dobrze zbudowaną czarną kobietę z ogoloną głową, jaka ubrana w khaki spodnie i bluzkę na ramiączkach krążyła po placu z założonymi ramionami. Zbliżające się ku horyzontowi słońce pokrywało ją pomarańczową poświatą, podkreślając jej klasyczną urodę. Miała wąską talię, umięśnione ramiona, uwydatnione kości policzkowe i pełne usta, pasując bardziej na feministyczną modelkę niż przyszłą Gwardzistkę. Na jej widok zmierzyła ją ciemnymi oczami i z niezadowoleniem na twarzy zatrzymała się w miejscu.

- Augustine Whiteford? – spytała niskim głosem, a gdy ta przytaknęła, podeszła do niej z wyciągniętą ręką. – Solette.

Uścisk jej dłoni był tak silny, jak jej aparycja, co dało Auguste jasny sygnał, że ma dotyczenie z dominującym charakterem. Jak zawsze w takiej sytuacji, potraktowała to jak rzucenie wyzwania.

- Nie jestem Najwyższą Mistrzynią Magii Rytualnej Słońca, czy nawet Mistrzynią, jestem przyszłą Gwardzistką – oznajmiła jej, wracając na środek placu, a Auguste podążyła za nią. – Zrobiłam jednak największe postępy w zgłębianiu energii słońca, więc mam cię nauczyć wszystkiego co wiem, bo właściwie nie wiemy, co ci się przyda – ciągnęła, nie kryjąc niezadowolenia, po czym wskazała na niebo. – Więc... to jest słońce. Zakodowałaś? – spytała uszczypliwie, odwracając się w jej stronę.

- Tak, jakbyś nie zauważyła noszę medalion z jego energią – odparła jej dobitnie. – I świadomością Mirandy Jane, która wybrała mnie, żebym osiągnęła z nią więcej niż ty przez całe życie.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now