Rozdział 22

1 0 0
                                    

Śnieg roztopi się na dobre, ale nie w pamięci,

Twoje serce będzie walczyć każdej zimy w mojej piersi.

A gdy już pustkę po Tobie wypełnię kwiatami,

Zapomnę jak zwiędłaś pod moimi rękami.


Powitały ich zaśnieżone wzgórza, które mijali w milczeniu. Nie tak wyobrażała sobie spełnienie przez Jane jej obietnicy, ale przynajmniej tu była, przynajmniej mogła zobaczyć wszystko, co tak w niej kochała, co miała w niej odkrywać latami... Oby się tylko nie zawiodła, pomyślała, gdy kierowca, który odebrał ich z dworca, wjeżdżał spokojnie w alejkę pośrodku niczego.

Wtedy jej oczom ukazała się ogromna posiadłość z ciemnej cegły i licznymi kominami. Wokół siebie miała jedynie rozległy trawnik zasypany białym puchem i przeszkloną dobudówkę, w której kręcili się ludzie. Ich ubiór sprawił, że naszły jej łzy, więc nie chcąc się na tym skupiać, poszukała wzrokiem koni. Musiały jednak ocieplać się w stajni.

- Wezmę torby – oznajmił Matt, wychodząc z samochodu, czym wprowadził do środka mroźne powietrze.

May ujęła jej dłoń, nic nie mówiąc i poczekała, aż nabierze odwagi by także wyjść. W końcu to zrobiła, z tą samą co przez całą drogę kamienną twarzą i rozejrzała się po okolicy. Żałowała, że nie była tu wiosną, wtedy byłoby na pewno piękniej, a konie biegałyby po trawie. Tymczasem otulając ramiona z zimna, ruszyła z przyjaciółmi w kierunku domu, a kierowca zostawił ich by zaparkować.

Wnętrze było takie, jak sobie wyobrażała. Wypełnione ciemnym drewnem i ich zapachem, z obitymi we wzorzyste pokrycia sofami i starymi wazami i obrazami, jakby czas zatrzymał się tu lata temu. Tylko wielki ekran i głośniki zaburzały tę koncepcję. Czy Jane się tu podobało? Czy kiedykolwiek ją o to spytała?

- ... na górze – dokończyła oprowadzająca ich kobieta.

Odkąd przedstawiła się jako gospodyni, mówiąc, że rodzina Staffordów nie wróciła jeszcze z kościoła, nie zwracała na nią większej uwagi. Wolała się nie odzywać, zostawiając ten aspekt przyjaciołom, bo gdyby to zrobiła, mogłaby się przyczepić o mszę. A nie chciała robić awantur, była tu nikim.

Poszła więc za Mattem i May po rozległych, drewnianych schodach, przyglądając się po drodze rodzinnym zdjęciom w ramkach. Jane miała liczne kuzynostwo. O nie też zapomniała wypytać.

- Dużo drzwi – zauważyła May, przystając niepewnie na korytarzu.

- Pokój gościnny, pokój gościnny... - powtarzał Matt, zaglądając za każde z nich, a Auguste musiała stłumić w sobie chęć okrzyczenia go.

Nie chciała by pierwszy wszystko zobaczył. To miała być jej świątynia, jej obiecane zwiedzanie. Jej...

- Chyba tu – uznał, wchodząc nagle do jednego z pomieszczeń z torbami.

May powędrowała za nim, a Auguste zawahała się, spoglądając w górę schodów. Gdzieś tam był pokój Jane.

- Wiem. – May zwróciła na siebie jej uwagę. – To chore, ale to chrześcijanie.

- To jebany klan, May, i ich jebane „tak wypada" – podjęła temat półszeptem.

- Ważne, by pogrzeb był taki, jak powinien.

Auguste przytaknęła jej i zeszli ponownie do salonu, gdzie mieli czekać na powrót rodziny. Kręcili się tam co chwilę pracownicy, niosąc krzesła i tace z jedzeniem, czym tylko podnosili Auguste ciśnienie. Chciała ich wszystkich wyrzucić na zewnątrz i porozmawiać w końcu z rodziną Jane, albo najlepiej zostać z nią sam na sam, bo cały czas zastanawiała się, gdzie ją trzymają. Bo przecież gdyby zabrali ją do kościoła, to równie dobrze mogliby urządzić mszę podczas pogrzebu. Może lepiej by o tym nie myślała, bo jeszcze pójdzie jej szukać i oszaleje, gdy nie znajdzie.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now