Rozdział 6

3 0 0
                                    

Podziękujmy sobie, bo otoczyliśmy się wrogami,

Przegraliśmy dobre czasy i pochowaliśmy z uczuciami,

Za to, że z głupoty walczyliśmy i bez starań milczeliśmy,

Możemy być dumni, spieprzyliśmy – a powróciliśmy.


Sierpień zbliżał się powolnie ku końcowi, a wraz z nim pobyt Auguste, Matta i May w Ośrodku Strażników. Ostatnie poranne przebieżki, ostatnie symbole do zapamiętania, ostatnie poprawki w walce na żywioły, i wspólne chwile z Solette, Sarajah i Kaiem. Ostatnie reprymendy, pochwały, rady i zwiększające się obawy, że to wszystko za mało.

- Przeklęte przesilenie – zaklęła Sarajah podczas jednej z ich ostatnich nocnych zajęć z Mattem. – Gdybyśmy zaczęli w lipcu, umielibyście znacznie więcej.

- Spokojnie, naprawdę dużo już wiemy – spróbował ją pocieszyć Matt, ale na jej karcące spojrzenie, westchnął ciężko. – Nie próbuję się wywyższać, taka prawda! Czasem nam coś nie wyjdzie, ale uważam, że jak na przyśpieszony kurs, umiemy całkiem sporo. Poza tym najważniejsze, że udało nam się połączyć z energią. Resztę już ogarną siostry.

- Tak? – Zdenerwowała się Sarajah. – Bo póki co to ja cię wszystkiego nauczyłam, Ann nie dała ci nawet głupiej wizji!

- To w ich interesie, myślisz, że gdy przyjdzie co do czego, zostawią nas z tym samych?

- A może to już nie jest w ich interesie? Może znalazły następców, doprowadziły ich do medalionów i zrzuciły tym z siebie cały obowiązek? – wyrzuciła w złości, a Matt zamilkł wstrząśnięty. – Wiem, że masz bliską relację z Ann Phobe, ale musisz wziąć pod uwagę opcję, że jesteś w tym sam.

- Ok – odparł krótko, nie umiejąc powiedzieć nic więcej. Myśl, że siostry ich pokierują było jedynym, co utrzymywało w nim względny spokój. Teraz miał ochotę zacząć panikować.

Napięta atmosfera towarzyszyła im już przez pozostałe zajęcia, nie było już czasu na śmiech, przytyki czy rozmowy. Podobnie było z innymi Strażnikami. Arlette, dotąd wyrozumiała na wszelkie ich błędy, stała się kłębkiem nerwów, a Ottis cisnął po nich bardziej niż zwykle. Zupełnie nikt nie mówił im, że będzie dobrze, nikt nie próbował im choćby wmówić, że są wystarczająco przygotowani. Solette i Kai także nie byli wyjątkami i będąc pod ciągłą presją od Sarajah, nie pozwalali sobie na przyjacielskie rozmowy, co więcej zaczęli przekraczać granice, jakie dotąd uważali za święte.

- Kurwa! – zaklęła Auguste na jednych z zajęć z magii rytualnej, a ból przyciągnął ją z powrotem na Ziemię. – Ja pierdole, moja głowa – dodała roztrzęsiona, czując jak wypala jej mózg od środka i nim sięgnęła po butelkę wody, straciła przytomność.

Obudził ją głos Solette, a jak otworzyła oczy zorientowała się, że leży na placu. Ból głowy zmienił się w uczucie chłodu, jak po wypiciu slusha i jęcząc, podniosła się do siadu.

- Co ty mi znowu zrobiłaś? – spytała, zmęczona wymysłami instruktorki. Im bliżej było do końca kursu, tym mniej ostrożnie podchodziła do nowych metod przechwytywania energii słońca.

- Przepaliło cię trochę, ale już cię ochłodziłam – wyjaśniła jej pośpiesznie, pomagając stanąć na nogi. – Trochę prowizorycznie, bo mocą wody. Nie wiem, jakie będą tego skutki. Po zajęciach pójdziesz do Huana, teraz nie ma czasu.

- Wiesz, że jak mnie zabijesz to nie ocalę świata? – spytała, w woli upewnienia, bo powoli zaczynała wątpić, że jej instruktorka jest tego świadoma.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now