Rozdział 4

4 0 0
                                    

Czujesz to uniesienie, gdy tańczysz w mych ramionach?

To tak, jakbyśmy mogły wygrać każdą wojnę.

Więc nie mów ani słowa, tylko weź mój oddech.

Spłoniemy razem w promieniach ognia.


Gdy rano biegali po wzgórzach, wyglądały jak gdyby nigdy nie zaznały pożaru. Auguste nie powiedziała o niczym Mattowi i May, wolała zachować tą porażkę dla siebie. Matt zresztą też za dużo nie mówił o swoich zajęciach, poza „jak zwykle leżałem w wodzie i patrzyłem się w księżyc", choć wiedziała, że w tym tygodniu wydarzyło się coś więcej, bo od paru dni on i Sarajah zachowywali się jakby co najmniej się zaprzyjaźnili i bardzo usilnie udawali, że tak nie jest. Głównym tematem była natomiast May, jaka już drugi dzień mówiła im o swoim połączeniu z gwiazdami, nie zważając jak bardzo ich to upodla. Wczoraj słuchali więc, jakie to było transcendentalne uczucie, a dziś jak bardzo ma dosyć Kaia, który na ostatnich zajęciach hamował jej możliwości z czystej zazdrości, tłumacząc to jej bezpieczeństwem. Auguste nie wiedziała czy bardziej wyniszcza ją ta cisza między nią i Mattem czy sukces May, ale miała wrażenie, że z każdym dniem zupełnie się od siebie oddalają, żyjąc we własnych doświadczeniach. Ten kurs źle im robił.

- Zrobimy to, co Kai – poinformowała ją niechętnie Solette, gdy wkraczała na plac do nauki symboli po męczącym dniu.

- Zamierzasz doprowadzić mnie do tego samego stanu? – skarciła ją, rzucając bluzę na ziemię. – Jasne, wykończ mnie jeszcze bardziej.

- A mam inne wyjście? Nic na ciebie nie działa! – rzuciła, widocznie załamana. – Ottis opieprzył mnie wczoraj, że widział jak wzgórze płonie i, że jestem niepoważna. Przez twoje olewanie sprawy, posuwam się do takich rzeczy, a to ja za to obrywam! Nie chciałam tego, serio, bo wiem jakie ma skutki, zwłaszcza ze Słońcem, jakie zdaje się palić cię od środka, ale skoro Kai mógł iść na łatwiznę, to...

- Och, daj spokój. Masz gdzieś moje uczucia i zdrowie, traktujesz mnie jak jakiś eksperyment!

- Jasne, że tak! Osobiście cię nienawidzę! Zupełnie olewasz sprawę i nie mogę zrozumieć, dlaczego to ty masz zostać Najwyższą Mistrzynią! W dodatku Sarajah kazała mi cię do tego przygotować, choć wiedziała, jak bardzo ja staram się o ten tytuł, i że ja sama nie wiem wszystkiego! I naprawdę mi ciężko, bo nie mam wiedzy, jaką muszę ci przekazać, a Sarajah wywiera na mnie presję i oczekuje efektów, czego ty w ogóle mi nie ułatwiasz! Więc muszę traktować cię jak eksperyment, ale nie, nie szkodzę ci celowo bo jakkolwiek chciałabym rozszarpać się na strzępy, to jednak bez ciebie wszyscy kurwa umrzemy! – wyrzuciła z siebie i widocznie zmęczona usiadła na ziemi, opierając się łokciami o kolana.

Auguste nie odezwała się, po prostu tak stojąc. Zrozumiała, że zachowała się jak dziecko i jedyne co udowodniła to to, że nie traktuje tego poważnie. Zostało im pół miesiąca a wciąż stały w miejscu, bo nie umiała opanować głupiego ognia. Solette miała rację, to tylko i wyłącznie jej wina, że sobie nie radzi. To ona miała medalion, a jedynie czekała na nowe rozwiązania, podczas gdy jej instruktorka musiała tworzyć pomysły z niczego i jeszcze słuchać jej narzekań. Powinna ją przeprosić, powinna powiedzieć, że rozumie jak jej ciężko, ale nie umiała, nigdy nie umiała rozmawiać w takich chwilach. Wzięła się więc w garść i stanęła na środku placu, wytwarzając ogień. Poprawi się i osiągnie sukces, a wtedy Solette spełni swój obowiązek względem Sarajah.

- Co ty do cholery robisz? – Zwróciła na nią uwagę instruktorka, gdy Auguste rozprowadzała ogień po swoim ciele, a po chwili zaklęła uklepując płomienie. – Nie poprawisz mi humoru tym, że się poparzysz! Przestań! – ciągnęła, widząc, że ta nie przestaje się oparzać. – Chcesz trafić do Huana?

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now