Rozdział 11

2 0 0
                                    

Opuszczona przez Boga, wykorzystana przez demony,

W obietnicy śmiertelności bez obietnicy wieczności,

Potrafiłam krzywdzić, a zaznawać miłości,

Coś znaczyć, coś zdobyć i stracić w imię złości.


Najgorsze było oczekiwanie. W objęciach przyjaciół, z Jane wpatrzoną się w jej twarz z powagą i Słońcem, z którym łączyła się półświadomie, gdy chyliło się ku zachodowi. Skoro miała rytualną więź, chciała przeżyć z nim tą drogę. Wyrwała się z tego dopiero, gdy zza okna dobiegło ją pomarańczowe światło. Nie zamierzała się żegnać, tulić i płakać, chciała trzymać się do końca. Chwyciła więc tylko dłonie przyjaciół i ucałowała je kolejno z czułością nim wstała by złożyć podobny pocałunek na głowie Jane. Nikt nic nie mówił, za to wszyscy zaczęli płakać, a ona podążyła samotnie w dół wieży schodowej, powstrzymując z trudem własne łzy.

Przed Akademią czekały na nią dwie kobiety, które wywołały w niej podobne uczucia. Orla Thatcher ze swoimi rudymi dredami kontrastującymi z ciemną skórą, jaka kręciła się nerwowo po placu i zakapturzona Sarajah, jaka zmierzyła ją zimnym spojrzeniem.

- Darujmy sobie formalności – zaczęła z powagą. – Twoim obowiązkiem jest to przeżyć, bo masz ważniejsze zadanie przed sobą. Powiedz lepiej jak sytuacja.

- Emm, brak wizji, brak Opętanych – odparła, nieco skołowana. – Ale codziennie robimy kontrolę i ... nie wychylamy się – dokończyła, zdając sobie sprawę, że właściwie to mocno nagięli ten nakaz. Nie powinni tyle chodzić po lesie.

- Dobra. Oddaj dłuto i cokolwiek tam masz w kieszeniach – poleciła, wyciągając rękę, na co Auguste oddała jej broń. – Jesteś moją Strażniczką, więc nie akceptuję nieposłuszeństwa i nie będę cię obmacywać. Nie muszę cię też chyba informować, jak ważne jest byś nie zdejmowała medalionu, prawda?

- Nie – odpowiedziała chłodno.

- Dobrze. Może jednak jesteś odpowiednią osobą na to miejsce. A teraz udawaj zwykłą uczennicę – rozkazała, mijając ją wzrokiem.

Auguste odwróciła się i spostrzegła Zoe, jaka ubrana w akademickie szaty, schodzi do nich po schodach. Miała przerażoną twarz i jak zwykle spięte w niechlujny kucyk niebieskie włosy. Orla podeszła do niej, rozpoczynając formułkę, po czym wzięła od niej dłuto i ruszyły w ich stronę.

- Też masz Opętanie? – rzuciła nie zważając na takt, a Zoe wzruszyła ramionami.

- Nie chciałam robić wokół tego szumu. Wiedział tylko Joel – odpowiedziała zupełnie nie podobnym do niej głosem. Nigdy nie widziała jej innej, niż lekceważąco wesołej, a tymczasem wyglądała jakby miała zaraz omdleć lub zwymiotować. – Nie lubię uzewnętrzniać uczuć byle komu. Zwłaszcza tak pogmatwanych. – Zaśmiała się nerwowo.

- May nie jest byle kim – poprawiła ją, nie wierząc, że nie powiedziała nawet swojej współlokatorce.

- Ale miała ciebie na głowie, a jest taka uczuciowa – wyjaśniła troskliwie, przez co Auguste poczuła się głupio.

Dalszy spacer trwał w ciszy, a Orla i Sarajah, tak jak spodziewała się z opowieści Matta, nie dawały im żadnych rad. Wszystko przypominało raczej produkcję taśmową, na której posyła się jednego Posłannika za drugim do maszyny, jakiej działania nikt nie rozumie. Może przez fakt, że jako następczyni Mirandy przeżycie wzięła sobie za obowiązek, nie czuła się z tym tak źle, ale współczuła Zoe, jaka musiała być tym przerażona.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now