Rozdział 13

1 0 0
                                    

Słońce wprawdzie zaszło ale nie w pamięci,

Twoje serce wciąż wykrwawia się i walczy w mojej piersi,

I wciąż słyszę jak mnie wołasz w tym jak teraz milczysz,

Trzymasz od upadku zamiast nienawidzić.


Czuła się beznadziejnie. Złość przepływała przez nią impulsami, a ona musiała tłumić ją wraz z energią Słońca, która pchała jej się do rąk. Matt i May byli tak zdeterminowani, że nie starczyło ich skrzywdzić by się wydostać, musiała by ich zepchnąć z demona lub sama zeskoczyć, na co nie mogła sobie pozwolić z tej wysokości. Z rozpaczy nie była nawet w stanie krzyczeć ani płakać, wszystko na nic. W głowie miała już tylko wizje zachodu słońca, po którym pożegna się na zawsze ze swoim prawdziwym wyglądem i zdolnościami, po którym już nigdy nie będzie tak blisko własnej natury. „Walcz za tych, których kochasz" jakie powtarzało się w jej snach okazało się być jej przekleństwem, nie ratunkiem. Powinna być w stanie bez powodu spalać miasta i wybijać własną rodzinę, jak Miranda, a starczyli Matt i May by zablokowało ją przed przejęciem władzy. Co z niej za Posłanniczka?

Lot trwał w nieskończoność, podczas gdy May ufnie spoczywała na jej ciele, bez względu na przechodzące przez nie impulsy, a ona spoglądała na rozległy las, jaki w końcu pokrył się pomarańczową poświatą. To koniec, pomyślała ze smutkiem, a po chwili złość i rządza puściły ją, jakby ktoś je z niej wyrwał. Wraz tym minęły impulsy, a w ich miejsce wróciło szybkie bicie serca, pot i pisk w uszach. Zaczęła odczuwać cały ból, na jaki wcześniej była odporna, każdą ranę i ogromne zmęczenie. Poczuła mrowienie w palcach, z jakich zanikały zakrwawione szpony i zobaczyła jak jej słabe ciało nabiera zdrowego kolorytu. Straciła potęgę i zrozumienie tego wszystkiego, o co walczyła. Zaczęło do niej docierać co prawie zrobiła i poczuła się tak głupio, że nawet nie była w stanie podnieść wzroku.

Przyjaciele zauważyli jednak jej przemianę, bo Matt sprowadził demona w dół, a May zsunęła się z niej, kładąc na grzebie obok. Tak bez słowa dotarli na ziemię, gdzie od twardego lądowania spadli bezwładnie ze zwierzęcia i usłyszeli czyjeś kroki.

- Co z nią? – spytała Sarajah, idąca na przedzie Strażników z wyciągniętym dłutem.

- Pokonała – odparł jej Matt zmęczonym głosem, na co kobieta schowała broń i minęła Auguste, kucając przy jego ciele.

- Ledwo żyjecie – zauważyła zmartwiona, oglądając jego rany, gdy pozostali Strażnicy podeszli zbadać dziewczyny.

- Jesteśmy zmęczeni – uspokoił ją i pozwolił wziąć się na ręce by zanieść na jej bestię.

- Cała trójka musi się znaleźć u Huana. Nie mogą ryzykować nawet głupim zakażeniem – postanowiła, spoglądając na Arlette i Ottisa by poszli w jej ślady. – Benjaminie, zaprowadź demona z powrotem do ogrodu i zawiadom dyrektorów o sytuacji. Spotkamy się w posiadłości.

- ... takie nagięcie przepisów dla intuicji jest karygodne, powinnaś oddać się do bunkrów, a ty powinieneś nas zawiadomić – mówił zdenerwowany Rhys, gdy przed nim stał czarnoskóry chłopak i niebiesko-włosa dziewczyna. – Orla... Pani Thatcher i inni nauczyciele szukali cię całą... – urwał w półzdania na widok Strażnika i odesłał uczniów na górę.

- Czy ty starałeś się brzmieć jak własna siostra? – zadrwił Benjamin, gdy zostali już sami na korytarzu.

- Staram się zachować pozory jakiegokolwiek ładu, mając osobiście wyjebane – odpowiedział, wzdychając. – Bardziej martwi mnie fakt, że jest po zachodzie, a zamiast dziewczyny jesteś ty.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now