Rozdział 17

2 0 0
                                    

Śmierć przy Tobie jest jak wieczność w niebie,

Więc nie módlmy się o jutro, niech ten śnieg topnieje.

Dłoń przy dłoni, bezpamiętnie, zanim zmorzy nas sen wieczny,

Roztrwonimy skrytość serc, aż zaczniemy im wierzyć.


Nigdy by nie pomyślała, że przed Opętaniem coś będzie niepokoić ją bardziej niż własna śmierć. Tymczasem ilekroć mrugał do niej na pożegnanie, coś rozrywało ją od wewnątrz, jakby już wiedziała, że to straci. Nigdy by nie pomyślała, że po zamknięciu w bunkrze ważniejsze będzie to, nad czym nie będzie miała kontroli, a nie to, do czego tak się przygotowywała. Więc na każdym nocnym treningu zamiast skupiać się na sobie, skupiała się na nim i tym sposobem większą dumę odczuwała przegrywając, niż wygrywając. Do czego to doszło?

- Widzę to – oznajmił Dylan, klękając nad nią, gdy ponownie przybił ją do ziemi. – Znam cię i widzę.

- Co? – zapytała Sylvia ze śmiechem, gdy nie pozwolił jej wstać.

- Zawalcz o siebie, dobrze? – Rzadko był tak poważny. – Jeśli mam przeżyć, to w świecie, w którym ty też przeżyjesz.

- Ja sobie poradzę, jestem waleczna – odparła zdziwiona.

- Byłaś, gdy się nie lubiliśmy. Przeze mnie to straciłaś i boję się co będzie w bunkrze.

- Będę walczyć.

- Tak? A nie myśleć o tym czy ja dobrze walczę? – Tu ją miał. – No właśnie – podsumował jej milczenie i wstał znad niej.

- Bo to posrane! – wytłumaczyła się, podnosząc z ziemi. – Nie powinniśmy przechodzić przez to jednego dnia!

- Nie my pierwsi.

- Ta? Myślisz, że May i Finleya, albo Auguste i Zoe łączyło to co nas? Powinniśmy być w jednym bunkrze albo wcale.

- Po prostu... nie spierdol dla mnie swoich szans. Gdybyśmy się nie zaprzyjaźnili...

- Dylan, mogę tam nawet zdechnąć, a i tak nie będę żałować naszej przyjaźni – przerwała mu stanowczo. – Będę żałować jeśli nie wyjdziemy stamtąd razem.

- Więc... zaufaj, że sobie poradzę, a ja zaufam, że ty sobie poradzisz. Inaczej oboje zginiemy martwiąc się o siebie nawzajem. A nie po to zaczęliśmy tu przychodzić.

Przytaknęła i nawet to go przeraziło. Kiedyś nie zgodziłaby się z nim w żadnej kwestii nawet gdyby wiedziała, że ma rację. Gdyby dalej taka była, czułby się o nią spokojny, ale on jak debil musiał roztroić nawet tak zorganizowany na cele umysł jak ten Sylvii. I nawet mu się to podobało. Gdy czasem olewali treningi by upić się na mieście, gdy nie uważali na zajęciach by się wygłupiać, gdy ulegała na jego najgłupsze pomysły, po prostu ufając, że będzie dobrze. No bo przecież bawili się dobrze i im lepiej się znali tym mniej bali się śmierci, jakby rozkładali ciężar każdego zmartwienia na dwoje. Im jednak bliżej Opętania tym jaśniej zaczął dostrzegać jak jej to szkodzi. Uzależnił ją od siebie i teraz był odpowiedzialny za ich oboje, a przecież nie umiał być odpowiedzialny nawet za siebie.

Dzień za dniem życie nabierało intensywności. Zaczął doceniać jak niesamowite jest słuchanie o magii w legendarnej Akademii Czarnoksięstwa, a używanie jej przestało być tylko zabawą, zaczęło mu przywodzić na myśl po co w ogóle jest do tego zdolny. Czy byłby dobrym Opętanym? Czy jest zdrajcą, jeśli nieprzeklęte życie zdaje mu się lepsze? Pytania same pchały mu się do głowy ale na szczęście miał Sylvię, jaka po każdym treningu patrzyła z nim w niebo i tłumaczyła dlaczego są debilne. Podziwiał ją, że tak po prostu wszystko wiedziała i czuła się równie komfortowo z używaniem mocy co myślą, że zamierza wyprzeć się w bunkrze ich źródła.

Posłannicy Szatana: Magia RytualnaWhere stories live. Discover now