Seventeen

42 5 10
                                    

Udało mi się tak zaplanować święta, by pogodzić jednocześnie sprawę spotkania z przyjaciółmi, jak i z rodziną. Moi dziadkowie bardzo chcieli, bym był u nich razem z mamą i siostrą, tak jakoś ostatnio wyszło, że odkąd mieszkam z powrotem w Japonii, widziałem się z nimi tyle razy, że zliczyłbym to na palcach rąk. Najwiecej oczywiście spotykaliśmy się w wakacje, w końcu mieszkają w pięknym domku nad jeziorem, w dodatku poza miastem, jest to idealne miejsce, by spędzić choć kawałek wakacji. Ale po wakacjach widziałem się z nimi już tylko może z cztery razy. Dlatego moja babcia tak bardzo chciała się ze mną zobaczyć.

Wracając do planów, zadecydowaliśmy z chłopakami, że skoro spotkania rodzinne mamy pod wieczór, najlepiej będzie umówić się w domku od rana. No może bardziej.. w południe.

W końcu kto oczekiwałby od Dazaia i Nikolaia, by byli na miejscu rano? Do szkoły ledwo dawali radę dotrzeć przed dzwonkiem, a tam musieli być rano, czy tego chcieli czy nie, więc czemu mieliby się tak spieszyć na zwykłe spotkanie z kolegami?

Kiedy siedzieliśmy już w domku, na podłodze, zajadając się piernikami, które zrobiłem poprzedniego wieczoru z mamą i ciastkami autorstwa Sigmy, wreszcie zacząłem czuć tą świąteczną atmosferę. Dazai i jego tata zadbali o to, by w całym  naszym leśnym pałacu roiło się od światełek i ozdób. Oczywiscie nie bez przesady, jednak było tego dużo. Do tego jeszcze okna od zewnątrz oblepiły się śniegiem, który spadł poprzedniej nocy całkowicie niespodziewanie.

— Co powiecie na to, by zagrać w prawdę i wyzwanie, tak jak na początku roku? — zaproponował Sigma, zajadając się ciastkiem. Zauważyłem, że ostatnio zaczął się bardziej otwierać w mojej obecności. Z opowieści Dazaia wiedziałem, że zanim się pojawiłem, był raczej mniej cichą osobą, niż gdy go poznałem. Cieszyło mnie to, w końcu można to uznać za to, że wreszcie każdy z nich czuje się przy mnie dobrze. Ważne dla mnie jest, by moi przyjaciele nie czuli się źle w mojej obecności, skoro to moi przyjaciele, to powinni spędzać ze mną głównie szczęśliwe chwile.

Po chwili zaczęliśmy grać. Początkowo butelka celowała głównie w Nikolaia, Fyodora i Sigmę, jednak w pewnym momencie padło też na mnie.

— Pytanie poproszę. — stwierdziłem, zakładając sobie koc na głowę. Może i mieliśmy ogrzewanie w domku, ale cholera, zimno tam było.

— Dobrze, w takim razie.. — zaczął Dostoevsky, chwile zastanawiając się nad tym, jakie pytanie mi zadać. — Gdybyś miał szansę, by zabić jedną osobę i nie ponieść żadnych konsekwencji, kto by to był? — po jego słowach w głowie pojawiła mi się tylko jedna osoba. Dlaczego ten facet nie może wreszcie dać mi spokoju? Wraca do mnie non stop.

— Uhm... — wydusiłem z siebie, myśląc nad tym, czy zdobyć się na szczerość i zaryzykować kolejnymi pytaniami, czy powiedzieć, że nikogo bym nie zabił. — Wydaje mi się.. że kolegę z mojej dawnej klasy. — powiedziałem, specjalnie określając go 'kolegą' by uniknąć pytań. Chociaż przyznam, że mówiąc to, o mało nie dostałem odruchu wymiotnego.

— „Kolegę"?! — wrzasnął Dazai, widocznie zszokowany tym, jak nazwałem Martina. Nie wiedział, jak się nazywał, w końcu opowiedziałem mu okrojoną wersję tej historii, wolałem unikać imion i szczegółów, nie chcąc czuć tego samego, co kiedy to wszystko się działo albo, co gorsza, gdy składałem zeznania na policji. I na rozprawie. — Ja wiem, że możesz nie chcieć mówić o tym wszystkim głośno, ale weź go kurwa nie nazywaj kolegą, dobrze?! — spojrzał mi prosto w oczy. To, co w nich zobaczyłem, było dla mnie jak nóż wbity prosto w serce.

Dlaczego do cholery te czekoladowe oczy Osamu Dazaia, który był moim przyjacielem od zaledwie czterech miesięcy, były idealną kopią tego, jak wyglądały moje, niebieskie oczy, gdy gapiłem się na siebie w lustrze, błagając wszystko wokół, by coś mnie zabiło, bo nie potrafiłem iść dalej. Nie po tamtych miesiącach istnego piekła w szkole, po odejściu ojca i mojego brata, po tamtej sytuacji za szkołą, śmierci Louisa, po tym bólu podczas czytania jego listu w kółko każdego dnia niezliczona ilość razy, by znaleźć w nim cokolwiek, co mogłoby dać mi nadzieję, że on jednak żyje i tylko robi sobie ze mnie żarty, bo takową nadzieję jeszcze miałem przez pierwsze dni, po rozprawie, na której widziałem wyraźnie, jak ci, którzy doprowadzili moje życie do ruiny, śmiali mi się prosto w twarz i po tym jak musiałem zostawić najlepsze wspomnienia mojego życia, bo te najgorsze i najciemniejsze sprawiały, że tych dobrych nie było widać.

— O co chodzi..? — zapytał niepewnie Gogol, próbując jakoś odwrócić uwagę Dazaia od darcia się na mnie.

— Ten idiota nazywa kogoś, kto rozjebał mu życie „kolegą"!! — krzyknął Osamu w odpowiedzi, widocznie zraniony, choć nie wiem dlaczego, i zdenerwowany.

— Dazai, proszę cię, mógłbyś się zamknąć? — odezwałem się, chcąc, nie chcąc, dość szorstkim i chłodnym tonem. — Masz racje co do tego, że nie powinienem nazywać go kolegą, ale ty też nie powinieneś się wypowiadać. Mówiłem ci, że masz nic nikomu nie mówić, a ty co? Wygadujesz się przy pierwszej możliwej okazji!! — ani trochę nie podobało mi się jego zachowanie. Po tym, jak mu się wtedy wygadałem, obiecał, że nie piśnie ani słowem. Ale cóż, obietnice chyba nie są jego najlepszą stroną.

— Po prostu mnie to wkurwia!! Rozumiem, że możesz nie być gotowy, żeby rozgadywać na lewo i prawo o swojej przeszłości, pewnie nigdy nie będziesz, ale chociaż nie kłam, bo robisz z siebie hipokrytę!! — po tym, co wręcz wykrzyknął, wstał i założył kurtkę, by po chwili wyjść na taras.

— Masz rację, jestem hipokrytą, ale jakbyś teraz był mną, też byś skłamał!! Na przykład dlatego, żeby twoi koledzy nie zaczęli wypytywać cię o gówno, o którym miałeś wreszcie zapomnieć!! — krzyknąłem, idąc za nim. Jedyny plus tej sytuacji jest taki, że będąc teraz na tarasie, będziemy sami. A naprawdę moim świątecznym marzeniem nie było opowiadanie mojej historii kolejnym trzem osobom, bo mój przyjaciel debil postanowił się przyczepić do jednego słowa.

Let's meet in our Treehouse - Soukoku // Bungou Stray DogsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz