17. Emily

178 22 4
                                    

   Powoli, wolnym krokiem, wracaliśmy do tymczasowego obozowiska

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

   Powoli, wolnym krokiem, wracaliśmy do tymczasowego obozowiska. Logan nareszcie się rozluźnił. Szedł, tuż za mną, jakby był moim cieniem.
W czasie naszego marszu, zaczęłam zastanawiać się, co by było gdyby historia młodego Toda i tej biednej dziewczynki, potoczyła się inaczej. Co by się stało, gdyby spotkali się na innym, bardziej bezpiecznym dla nich, terenie? Czy to małe dziecko, miałoby szansę przeżyć? Co, działoby się z nimi dalej? Czy podobnie jak ja, zostałaby przyjęta przez watahę zmiennych? A co za tym idzie, czy teraz byliby razem?
Niestety, nie znalazłam i nigdy nie poznam odpowiedzi, na żadne z tych pytań.

- Ciekawa jestem, jakby potoczyłyby się losy naszych gatunków, gdyby Rafael nie nakazał mordować wszystkie wampiry, które zmieszały swoją krew z wami - tym razem, tę myśl wypowiedziałam głośno.

- Emily, zatrzymaj się proszę i spójrz na mnie - kiedy to zrobiłam, chwycił mnie za dłonie i kontynuował dalej.
- Dowiemy się tego, kiedy w końcu zrobimy z nim porządek. Sądzę, że jeśli wszyscy, wspólnie, ustalimy kilka podstawowych zasad to jestem przekonany, że możemy żyć ze sobą w pełnej zgodzie. Mała, patrząc na nas, jest to chyba możliwe, co? - schylił się, aby spojrzeć mi prosto w oczy.

- Hmm... Logan, nie wiem, czy to będzie, takie proste. Na pewno będziemy potrzebować bardzo dużo czasu na ułożenie pewnych spraw, od nowa.

- Nigdzie mi się nie spieszy. Skarbie, mamy na to bardzo dużo czasu. Razem na pewno, poradzimy sobie ze wszystkim - uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. Szybko odwzajemniłam jego uśmiech. Widać było w nim optymizm. Nie chciałam, aby się rozczarował.
W moim świecie było tak wiele, różnych klanów. Pogodzenie ich wszystkich graniczyłoby z cudem. Nagle przypomniał mi się Lucjusz i świat, który mi zgotował już od najmłodszych lat. Przy nim wioska zmiennych wydawała mi się wręcz nierealnym morzeniem sennym.

- My wszyscy, jesteśmy tak bardzo od siebie różni. Nie wiem, czy oni będą potrafić żyć w ten sposób, czy będą skłonni do zmian. Obawiam się, że bez walki nie poddadzą się tak łatwo. Na pewno, upłynie jeszcze dużo czasu zanim będziemy żyć w pełnej zgodzie. Logan, tak bardzo chciałabym móc uwierzyć, że wszystko kiedyś się ułoży. Ustalenie kilku zasad, może nie wystarczyć, ale z pewnością będzie to niezły po... - znajdowaliśmy się już niedaleko polany, na której czekała na nas reszta naszych towarzyszy podróży. Niestety, wraz ze zmianą kierunku wiatru, w powietrzu, wyczułam bardzo charakterystyczny i metaliczny zapach. Logan, chwilę po mnie, również wyczuł tą okropną woń. Sądząc po jego minie, od razu wiedział co to oznacza. Po raz kolejny, w tym bardzo długim dniu, został wyprowadzony z równowag.

- Cholera, zawsze to samo! - i zaczął szybko biec w kierunku, w którym zmierzaliśmy.

Do celu, oboje, dobiegliśmy niemal w tym samym czasie. Zszokowani, tym co tam ujrzeliśmy, od razu stanęliśmy w miejscu.
Na samym środku polany siedział oszołomiony Nick. Był blady, a do jego spoconej twarzy poprzyklejały się otłuszczone włosy. Drżącą i obłoconą ręką trzymał swój lewy obojczyk. Spomiędzy jego brudnych palców, powoli ściekała ciemno czerwona krew. Niedaleko niego i to właśnie najbardziej wyprowadziło nas z równowagi, leżały makabrycznie rozczłonkowane, fragmenty ciała. Te liczne szczątki, były dowodem na to, że nasze najgorsze koszmary właśnie się ziściły. Ktoś, nas wytropił i zaatakował. Mój żołądek ścisnął się w twardy supeł. Momentalnie wyostrzyłam wzrok i zaczęłam nerwowo rozglądać się dookoła. Po najbliższej okolicy, szukałam wszelkich oznak czyhającego na nas zagrożenia. Wokół nas, panował jednak dziwny i nie pasujący do obecnej sytuacji, niczym nie zmącony spokój. Ta cisza dodawała mi otuchy. Odrobinę spokojniejsza spojrzałam, w końcu, na Bena. Stał on nad fragmentami ciała, które kiedyś zapewne składały się na młodego wampirem. Beta, w ręku, trzymał kilka czarnych, foliowych worków, na śmieci. Drapiąc się po głowie, nad czymś, mocno się zastanawiał.
W pewnej odległości od wszystkich, z kapturem nasuniętym mocno na oczy stał spokojnie Tod. Tylko jego ubrania były zakrwawione. Świadczyło to o tym, że to właśnie on, stoczył walkę z naszym nieoczekiwanym gościem. Z jego swobodnie zwisających rąk, kropla po kropli, skapywała na trawę gęsta krew. Po zapachu wyczułam, że należała do naszego nieżyjącego już wroga.
Ci trzej mężczyźni, nawet nie zauważyli naszego przybycia. Wszyscy, pochłonięci byli przez swoje myśli. Byli tacy dziwnie zrelaksowani, jakby ta cała sytuacja w niczym im i nam nie zagrażała. Stało tak jakby byli zawieszeni w czasie. Cała ta sytuacja była wręcz absurdalna i realna. Po chwili konsternacji, panująca ciszę przerwał Logan.

Pierwszy (TOM 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz