18. Emily

109 14 4
                                    

   Na szczęście, chłopacy, tak jak powiedzieli, tak też zrobili

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

   Na szczęście, chłopacy, tak jak powiedzieli, tak też zrobili. Wszyscy po kolei, cali i zdrowi, powrócili w ciągu kolejnych trzydziestu minut. Kiedy wszyscy byliśmy już w komplecie, ja wraz z Nickiem, od razu zerwaliśmy się ze swoich miejsc i natychmiast byliśmy gotowi do dalszej drogi. Musieliśmy szybko nadrobić stracony czas. Nie mogliśmy marnować już go więcej.
Wolnym krokiem, ponownie ruszyliśmy, tuż za osłabionym Nickiem. Mężczyzna, pomimo obecnych ograniczeń był w pełni świadomy i doskonale orientował się w tutejszej okolicy. Wszyscy, udaliśmy się w kierunku, z którego powrócił do nas, jako ostatni, Tod.

   To, że każdy z nas był już od dłuższego czasu nad wyraz poddenerwowany, nie dało się niestety ukryć. Dookoła nas, unosił się wyraźny zapach adrenaliny, który jak gęsta i lepka mgła, krążyła między nami i przyklejała się do naszych napiętych do granic możliwości ciał. Nie było w tym nic dziwnego. Nasz cel był, niemal, na wyciągnięcie ręki. Wraz z nim, czekała na nas jedna, wielka niewiadoma. Idąc, wolnym krokiem, spojrzałam na zmiennych. Byli czujni i gotowi na wszystko. Ich niespokojne wilki, w pełnej gotowości, wiły się  niczym jadowite węże pod ich skórą.

   Od dłuższego czasu wydawało mi się, że kręcimy się w kółko. Każde mijane przez nas drzewo było do siebie bardzo podobne. Chyba, pierwszy raz w życiu, poczułam się w lesie, jak w obcym mi świecie. Byłam zagubiona.
To miejsce było dziwne i wręcz odpychające, dlatego wydawało mi się idealne na kryjówkę. Królowa wampirów dobrze wiedziała co robi, wybierając tę lokalizację na swój dom.
W pobliżu nas, nie wyczuwałam żadnego obcego mi zapachu. Byliśmy tu, wyłącznie my i nic poza nami, jakby wszelkie żywe istoty na ziemi, nigdy, nie istniały.
Nick, prowadził nas pomiędzy zawiłymi brzegami mokradeł. Wszędzie było grząsko i lepko. Po zachodzie słońca bardzo szybko zapadła ciemna noc. Gęste korony drzew, doskonale blokowały srebrne światło z tarczy księżyca, w idealnej pełni.
W końcu, po jakiś czterdziestu minutach mozolnego marszu, natrafiliśmy na przeszkodę.
Przed nami, zamiast prawie niewidocznej ścieżki, chronionej przez różne zarośla, zaczął leniwie wić się drewniany pomost. Był bardzo wąski i sprawiał wrażenie niedawno odnowionego. Każda deska była, w nim, idealnie oszlifowana i dopasowana. Pomimo doskonałego wzroku, z miejsca, w którym teraz staliśmy, nie potrafiłam dojrzeć jogo krańca, który nikł, w czarnej otchłani nocy.

- Wiecie, że jak postawimy na nim nogę, to nie będzie już odwrotu ?- Nick, odwrócił się w naszą stronę i czekał na naszą odpowiedź.
- Ten pomost, prowadzi bezpośrednio do domu, matki Rafaela. Na nim, już nikt nas nie zaatakuje. Z całą pewnością, jesteśmy tu bezpieczni. Ponoć Rafael, surowo wszystkim zabronił, nachodzić te tereny. Zatem, decydujcie. Idziemy dalej, czy nie? - po kolei, szybko, popatrzył nam prosto w oczy. Najwyraźniej, teraz, oczekiwał od nas szczerej odpowiedzi.

Moje myśli uciekły jednak w innym kierunku.
- Tod, jak byliście na tym swoim rekonesansie, to zaszedłeś aż tutaj? – zamiast ponaglić Nicka do dalszego marszu, zadałam to dość nieoczekiwane dla chłopaków pytanie. Wszyscy, zdziwieni, spojrzeli na mnie. Ta dość charakterystyczna dla bety woń, od pewnego czasu unosiła się w powietrzu i nie dawała mi spokoju. Pomimo, że Tod szedł daleko za mną, doskonale wyczuwałam go przed sobą. To było, bardzo dziwne i niecodzienne.

Pierwszy (TOM 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz