Rozdział XXVI

1.7K 51 20
                                    

Rozdział XXVI

Clove

Zeszłam na dół po schodach. Na dolnym piętrze jednak zupełnie nikogo nie zastałam. Domyśliłam się, że są na zewnątrz. Ruszyłam więc w stronę drzwi wyjściowych, aby już za moment znaleźć się w ogrodzie. W jednym miejscu byli wszyscy. 

Podeszłam bliżej dopiero wtedy dojrzałam, że jednak kogoś brakowało. Stevena jednak tam nie było. 

Rozumiałam go, w gabinecie zareagował dużo ostrzej. Wiedziałam, że również mocno to przeżywał. Byłam niemalże pewna, że wziął auto i gdzieś pojechał. Jazda samochodem była jego ucieczką. 

Poczułam na sobie spojrzenie wszystkich osób, jednak spuściłam wzrok. Dwie pary oczu szczególnie wręcz wypalały dziury w moim ciele. Nie miałam ochoty nawet patrzeć na swoich rodziców. 

Miejsce gdzie przebywaliśmy znajdowało się po lewej stronie domu. Kilka metrów od ściany willi stał już płot. W tej przestrzeni jednak mieścił się drewniany taras, z oknem balkonowym, aby można było wchodzić do domu oraz kawałek ziemi. Na trawie stał grill oraz krzesła wraz ze stołami. Między altanką a ogrodzeniem rozciągnięte były klimatyczne, małe lampki w kształcie żarówek.

Taras był zadaszony oraz posiadł  barierki, które przerywały się jedynie jednym miejscu aby można było wyjść lub wejść. Znajdowały się tam również wygodne drewniane ławki, na których leżała masa poduszek w beżowych kolorach. Na środku stał  okrągły stolik, który często przeszkadzał w funkcjonowaniu, ale ładnie wyglądał. Leżał na nim lampion, który późnym wieczorem lub w nocy rozświetlał całą altankę. 

W kącie między oknem a ławką stała gitara. Nie wiedziałam jednak nigdy skąd się tam wzięła. Nikt z nas nie potrafił na niej grać, jednak gdy robiło się ciepło i nie padał deszcz mama wynosiła ją na zewnątrz. Miała służyć chyba jako forma ozdoby.

Zrobiłam kolejne kilka kroków naprzód. Przywitała mnie jedynie cisza przez co poczułam ścisk w żołądku. 

Do jasnej cholery niech ktoś coś powie - pomyślałam, gdy atmosfera zaczęła się robić wręcz niezręczna 

Nagle podeszła do mnie Cora. To dziecko było często bardzo irytujące, jednak w tamtym momencie była moim zbawieniem. 

- Clove? - zaczęła ciągnąc mnie za rękę w dół abym przykucnęła - Pomożesz mi zerwać jabłko z drzewa? - zapytała - Proszę - dodała robią w tym samym czasie oczy ze Shreka a ja nie mogąc oprzeć się małemu dziecku zgodziłam się 

Wymijając jak gdyby nigdy nic wszystkich ludzi ruszyłyśmy w stronę sadu. Tam podsadziłam dziewczynkę, która wybrała sobie owoc po czym go zerwała. Zaraz po tym zadowolona Cora oraz zestresowana ja wróciłyśmy do reszty. 

Ku mojemu zdziwieniu atmosfera zupełnie się zmieniła. Wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać a nawet włączyli jakąś muzykę z małego głośnika, który postawiony został wcześniej na trawie tuż obok grilla. 

Stałam sama pomiędzy nimi czując się nieobecna, tak jakby wcale mnie tam nie było. 

Odnalazłam wzrokiem mamę. Śmiejąc się rozmawiała z ciocią Cindy. 

Tak po prostu. 

Zwyczajnie. 

Jakby to co wydarzyło się kilka godzin wcześniej zupełnie nie miało znaczenia. 

Jakby razem z tatą nie sprawiła, że świat mój oraz Stevena wywrócił się do góry nogami. 

Wciąż w pełni to do mnie nie dochodziło, jednak w głowie słyszałam tylko jeden głos, który szeptał:

Rich Homeless [POPRAWIANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz