— Dobra, to teraz wytłumacz mi, o co tu chodzi, bo chyba nie kumam.
Szli właśnie do Wielkiego Domu, gdzie spodziewali się znaleźć Chejrona. Benedicto spojrzał wyczekująco na Eichiego, który co prawda wolałby zbierać myśli w milczeniu, ale jednak musiał wyjaśnić, o co chodziło. Czasem fakt, że Benedicto dopiero co dołączył do obozu i z wielu rzeczy nie zdawał sobie sprawy, niemiłosiernie go irytował.
— Ta kartka, którą znaleźliśmy, to wezwanie do misji — wyjaśnił. — Hera chce, żebyśmy znaleźli jej pawie.
— Ale czemu?
— Pewnie wszystko jej jedno, jakiego herosa by do tego wykorzystała. A że myśmy przez tydzień składali jej ofiary, to padło na nas.
— Czyli... Znajdujemy pawie, przyprowadzamy je Herze i ładnie prosimy, żeby zdjęła z nas klątwy, bo nie dają nam żyć?
— Mniej-więcej tak — potwierdził Eichi. — Ale założę się, że to będzie bardziej skomplikowane. Misje herosów nigdy nie idą tak, jak to sobie zaplanowaliśmy.
— Rozumiem... A idziemy do Chejrona, bo?
— Bo musi się zgodzić na misję. Poza tym musimy dobrać trzecią osobę i wysłuchać przepowiedni.
— A po co nam trzecia osoba? — zdziwił się Benedicto.
— Trzy osoby to idealna liczba osób na misję. Gdy jest inna liczba, zwykle dzieją się straszne rzeczy.
— Na przykład?
— Na przykład, raz poszło pięć osób i dwie z nich zginęły.
— Ale nas jest dwóch. Sugerujesz, że mógłby się zjawić jakiś nieznany towarzysz?
— Być może? I założę się, że na koniec wbiłby nam nóż w plecy. To już wolę wziąć kogoś stąd, z obozu.
— Tylko niech to nie będą siostry Juel, błagam.
Eichi pokiwał głową ze zrozumieniem. Sam nie chciałby, żeby którakolwiek z nich im towarzyszyła. Problem w tym, że nie wiedział, kto byłby lepszy w roli ich sprzymierzeńca. Ale uznał, że tym będzie się martwić później. Najpierw niech usłyszą przepowiednię. Ona prawdopodobnie rzuci nieco światła na tę sprawę... albo i nie.
W końcu dotarli do Wielkiego Domu. Widok, który tam zastali, Eichiego niezbyt zdziwił: Chejron w najlepsze grał w remika z Panem D. I, jak się zdawało, dyrektor znowu przegrywał. Eichi się zawahał. A może jednak lepiej będzie, jeśli zignorują wezwanie i po prostu będą się dalej męczyć z klątwami?
Rzucił przelotne spojrzenie na Benedicta i zrozumiał, że to jednak odpada. Nie mógłby mu tego zrobić — skoro istniała szansa na zdjęcie jego klątwy, odbierając mu ją, zachowałby się jak ostatni drań. Zresztą, Hera już ich wyznaczyła do tego zadania. Gdyby nie podjęli się jego wypełnienia, spotkałaby ich sroga kara.
Ale jednak nie miał ochoty przerywać gry w krytycznym momencie.
— Em... Przepraszam...
Benedicto, który właśnie się odezwał, jak widać, rozwiązał problem za niego.
Chejron i Pan D. spojrzeli na nich — ten pierwszy badawczo, a drugi wyraźnie poirytowany. Benedicto nie wyglądał jednak, jakby zamierzał się ponownie odezwać, więc Eichi zrozumiał, że sam będzie musiał przejąć stery.
— Dzień dobry — wybąkał nieśmiało. Nie zdążył niestety przećwiczyć tej konwersacji w głowie. — Jakby to powiedzieć... Mamy pewną sprawę.
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...