XVII Chcę go znaleźć

1 0 0
                                    

Eichi dużo myślał o słowach Belli Juel, ale jakoś nie wierzył, że mogły się okazać czymś więcej niż pustym frazesem. Miłość silniejsza od klątwy? Niby jak? Jak miał przekonać Benedicta, że nie kłamał, że nie był w komitywie ze Stellą i że, co najważniejsze, to co czuł do niego, nie było tylko przyjaźnią? To znaczy, mógł mu to wszystko powiedzieć, ale miał powody przypuszczać, że Benedicto mu nie uwierzy. Skoro był przekonany, że Eichi przez cały ten czas go okłamywał, to odkręcenie tego mogło się okazać wcale nie takie proste.

Postanowił zaczekać dzień z robieniem czegokolwiek. O ile było to jakkolwiek możliwe, chciał nabrać chociaż odrobiny dystansu do tej sytuacji, żeby znowu nie palnąć czegoś głupiego w obecności Benedicta. Zresztą i tak trudno byłoby mu coś zrobić, bo gdy tylko rankiem dziesiątego grudnia wyszedł ze swojego domku, natychmiast dopadli go obozowicze, chcący dowiedzieć się, dlaczego tym razem jego klątwa nie dała im okazji do rozróby — dzieci Aresa były szczególnie rozczarowane tym faktem. Oczywiście każdy miał własne teorie na ten temat, ale przez to, że przewinęło się w nich imię Benedicta, Eichi zorientował się, że nawet jeśli nikt z nich nie wiedział dokładnie, co się stało, to jednak ktoś musiał się czegoś domyślić i obozowicze zaczynali łączyć fakty. Zresztą... co mu Bella mówiła? Że pół obozu widziało, jak ze sobą kręcili? W takim razie fakt, że teraz nie widziano ich razem, musiał podsunąć im właściwe wnioski.

Na następny dzień wcale nie czuł się mądrzejszy, ale przynajmniej obozowicze już znudzili się tematem i zostawili go w spokoju. Doszedł do wniosku, że jeśli chciał porozmawiać z Benedictem, to musiał go już zacząć szukać. Ale co ciekawe, nigdzie go nie zastał. Ani przy śniadaniu, ani w sali artystycznej, ani przy ściance wspinaczkowej — przy tej ostatniej zatrzymał się i zrobił sobie przerwę na zmierzenie się z nią. Darował sobie dopiero, gdy lawa niemal pozbawiła go skóry na twarzy.

Szukał więc dalej, ale nigdzie nie dostrzegł Benedicta. Inni herosi, zajęci sobą, również go nie widzieli — po ich słowach Eichi doszedł do wniosku, że ten musiał się rozpłynąć. W końcu dotarł do strzelnicy. Nie bardzo wierzył, że zastanie tam Benedicta, ale skoro nie było go w jego zwyczajowych miejscach, to być może był w tych niezwykłych. Być może po złamaniu serca postanowił przerzucić się na łucznictwo, kto wie? Wtedy mógłby zamordować Eichiego, nawet do niego nie podchodząc...

„Dobra, stop" — napomniał się Eichi. — „Koniec dramatyzowania".

Na strzelnicy dostrzegł dwie jasnowłose postacie, więc jego pierwszą myślą było, że oboje byli dziećmi Apollina. Ale gdy przyjrzał się im lepiej, zorientował się, że tylko jedna z nich, chłopak imieniem Andrew, był od Apollina. Druga postać, dziewczyna w wyjątkowo niedopasowanym stroju, na pewno nie była córką Apollina. Jeśli Eichiego pamięć nie myliła, to była to ta nowa obozowiczka od Hefajstosa. No dobrze, może nie aż tak nowa, dołączyła w wakacje, na krótko przed tym, jak zjawił się Benedicto. Lizzie czy jakoś tak jej było. Ale poza nimi nie zastał nikogo. Jaka jest szansa, że widzieli gdzieś Benedicta?

Eichi podszedł do nich i wykorzystał moment, w którym Andrew zrobił przerwę od instruowania Lizzie. Syn Apollina podniósł głowę i go zauważył.

— Hej, Eichi — przywitał się. — Postanowiłeś nauczyć się strzelać z łuku?

— Nie do końca. Widzieliście może Benedicta?

— Benedicta? — Andrew zmarszczył brwi, jakby próbując sobie przypomnieć. — Może mi się wydawało, ale chyba szedł w stronę areny. — Wskazał arenę treningową, znajdującą się nieopodal. — A powiedz, co się w ogóle z nim dzieje? Widziałem go wczoraj i chodził jakiś nachmurzony, a poza tym zwykle jesteście razem.

— Nieważne — mruknął Eichi. — Chcę go znaleźć i tyle.

— A powiedz — odezwała się Lizzie — on jest twoim chłopakiem?

Andrew obrzucił Lizzie karcącym spojrzeniem.

— Nie możesz po prostu pytać ludzi, czy ktoś jest ich chłopakiem!

— Nie jest — odparł Eichi ponuro, którego ubodła nie ciekawość Lizzie, a fakt, że musiał odpowiedzieć przecząco. — No nic, dzięki. Idę go poszukać na arenie.

Zanim odszedł, usłyszał jeszcze Andrew zwracającego się do Lizzie: „Już ci tyle razy mówiłem, że nikt cię nie polubi, jak będziesz taka wścibska!". Ale nie wiedział, co mu na to odpowiedziała Lizzie, bo znalazł się już za daleko. Po drodze westchnął. Czyli Bella miała rację. Inni też widzieli, że coś się święci...

Starał się nie myśleć zbytnio o tym, co myśleli sobie pozostali obozowicze i już wkrótce znalazł się na arenie treningowej. Ta cieszyła się nieco większym zainteresowaniem niż strzelnica, więc Eichiemu chwilę zajęło zorientowanie się, że i tam nie było Benedicta. Zastał za to Iana, syna Hermesa.

Przypomniał sobie, jak Bella o nim mówiła i właściwie to nawet nie dziwił się jej, że się jej spodobał. Wysoki, dobrze zbudowany, o ostrych rysach twarzy, a jego grymas nawet w pewnym sensie dodawał mu uroku. Chociaż nie do końca był w jego typie, to jednak Eichi był w stanie zrozumieć, co Bellę mogło w nim pociągać.

— Jakoś mnie nie dziwi, że tu przychodzisz — odezwał się Ian, gdy go zauważył.

Eichi rzucił mu zaskoczone spojrzenie.

— To znaczy? — zapytał. — Nie mogę przyjść po prostu potrenować?

Prawdę mówiąc, skoro i tu nie znalazł tego, kogo szukał, to właściwie mógł zająć się szermierką.

— Myślałem, że szukasz Benedicta.

— Skąd wiesz? — zdziwił się Eichi. — To znaczy chyba cię już o niego nie pytałem? — dodał, bo właściwie mógł go już wcześniej pytać i zapomnieć o tym fakcie.

— Był tu dosłownie parę chwil temu — wyjaśnił Ian. — Zachowywał się dziwnie. Gdy trenowaliśmy, myślami był gdzieś indziej, a potem mi powiedział, cytuję: „Zaraz pewnie przypałęta się tu Eichi, więc jak go zobaczysz, powiedz mu, że mnie nie widziałeś".

— Więc czemu mi to mówisz?

— Bo nie powiedział „proszę".

— A wiesz, gdzie poszedł?

— Tego już nie mówił. — Ian wzruszył ramionami. — Nie żeby specjalnie mnie to obchodziło. To co, chcesz potrenować czy nie?

Chciał. Sięgnął po miecz.

~~~~

Ta scena i następna to miała być jedna scena, ale tak po prostu wyszło to lepiej. Also, nie umiałam się oprzeć pokusie wprowadzenia do tego ficzka Lizzie i Andrew :>


Miłość w czasach klątwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz