XXX Ze mną jest coś nie tak

0 0 0
                                    

Domek Zeusa nadal nieco przerażał Eichiego, ale był najlepszym miejscem na rozmowy choć odrobinę prywatne. Właśnie na jedną z nich zaprosił tu Benedicta, ale mimo tego, że syn Afrodyty patrzył na niego wyczekująco, to Eichi nie zdołał wydukać ani słowa.

— Coś złego się dzieje, widzę to — odezwał się w końcu Benedicto.

To wcale nie dodało Eichiemu odwagi. Benedicto położył dłonie na jego ramionach.

— Jak chcesz mi coś powiedzieć, to nie musisz się bać — zapewnił. — A jak nie chcesz, to też w porządku.

— Co mam mówić? Że jestem niesamowicie głupi? — Eichi odwrócił wzrok, bo jakoś nie umiał patrzeć mu w oczy. — Mogłem przewidzieć, że wyniknie z tego coś złego... No bo kto normalny tak robi?

— Ale co robi? Bo chyba nie do końca rozumiem...

Eichi nie wiedział, co go tak blokowało, ale nie zdołał wydusić ani słowa więcej. Naszła go nagła ochota, by stąd wyjść i udawać, że nic się nie stało. Ale nie ruszył się z miejsca.

— Usiądźmy — zaproponował Benedicto.

Zaprowadził Eichiego do łóżka stojącego w rogu, a ten niechętnie przysiadł na samym jego brzegu. Nadal nie zdobył się na to, żeby spojrzeć na Benedicta, któremu nie przeszkadzało to w objęciu Eichiego ramieniem.

— Jestem przy tobie — powiedział cicho. — Nawet jeśli zrobisz coś totalnie głupiego.

Eichi spróbował się uśmiechnąć, ale bez skutku. Nabrał powietrza, po czym wypuścił je, odrobinę za głośno. Chciał coś powiedzieć, ale kotłowało się w nim mnóstwo sprzecznych uczuć, które wzięły się nie wiadomo skąd.

Gdy szukał Benedicta, jeszcze ich nie było. To znaczy jasne, był wściekły. Na Stellę i na siebie, że nie zachował ani krztyny ostrożności, że nie przewidział, że ktoś może się dobrać do jego prywatnych zapisków. Ale czuł się w miarę pewnie z myślą, że powie Benedictowi o wszystkim. Ale teraz... Nie chciało mu to przejść przez gardło. Wcale nie miał ochoty zwierzać mu się z myśli, których nie był jeszcze gotów ujawnić. Och, gdyby tylko miał choć trochę oleju w głowie, to by tego nie było!

— Wszystko tak totalnie zepsułem — odezwał się w końcu. — Głupi, głupi, głupi! — krzyknął.

— Hej, hej! — wtrącił się Benedicto. — Czemu niby miałbyś być głupi?

— No bo... Ach, zresztą, zawsze tak było! Cokolwiek nie robię, to nie myślę o konsekwencjach. I nawet nie o chodzi o to, co jest teraz... Chyba ogólnie zaszła jakaś pomyłka, bo nie wierzę, że syn Ateny może być taki durny!

— Ło, nie zapędzaj się! Nie zaszła żadna pomyłka!

Eichi wcale nie był tego taki pewien. Przypomniał sobie wszystkie ukradkowe spojrzenia, które rzucały mu inne dzieci Ateny, gdy myślały, że nie patrzył. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co sobie o nim myślały. Że był inny, gorszy, że to niemożliwe, by bogini mądrości była jego matką. Prawdę mówiąc, nierzadko wątpił, że w ogóle ma w sobie cokolwiek boskiego i gdyby nie fakt, że ranił go niebiański spiż, dalej by to podważał.

— Jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć — mruknął. — Wiesz, moje rodzeństwo to naprawdę są mądre osoby! Oni to rzeczywiście widać, że są od Ateny, a ja to co? Właściwie nic takiego nie wiem, nie mam żadnej stałej pasji, planów na przyszłość, a do tego wkopałem się w największe bagno świata, bo jestem zbyt napalony!

Zamilkł, uświadomiwszy sobie, co powiedział. Teraz już na pewno nie mógł spojrzeć Benedictowi w oczy.

— I w ogóle nie umiem utrzymać języka za zębami, więc teraz cały obóz zacznie huczeć od plotek! Czasem naprawdę nie umiem już ze sobą wytrzymać!

Miłość w czasach klątwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz