Benedicto w milczeniu obserwował, jak Eichi przygotowywał prowizoryczny iryfon z pryzmatu i nawilżacza powietrza. Właściwie to było jeszcze trochę czasu do jedenastej i wiedział, że wcale nie zabierze mu to tyle czasu, ale zdawał sobie sprawę z tego, że Eichi potrzebował wymówki, żeby pobyć na chwilę sam na sam ze swoimi myślami. Benedicto uśmiechnął się pod nosem. O tak. Eichi był wręcz okrutnie uroczy.
Ciekawiło go, jak przebiegnie rozmowa z panem Yokoyamą. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać, bo Eichi zbyt wiele o ojcu nie mówił, ale gdy już o nim wspominał, to raczej pozytywnie. Jednak i tak się trochę stresował, jak zawsze, gdy poznawał nowych ludzi. A poza tym przed tym akurat człowiekiem wypadałoby się dobrze zaprezentować. Przygładził włosy, choć wiedział, że niezbyt wiele to da — nie miał już błogosławieństwa Afrodyty, które by mu je układało. A potem pomyślał, że to i tak bez znaczenia, bo Eichi miał włosy jeszcze bardziej roztrzepane niż on, a panu Yokoyamie jak widać to nie przeszkadzało.
— Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze... — mruknął Eichi. — Tata się pewnie mnie spodziewa, ale nigdy nie mam pewności, czy akurat będzie gdzieś blisko tęczy.
— Będzie dobrze — zapewnił go Benedicto.
— No tak... Aczkolwiek zawsze mam wątpliwości, bo jest noc i w ogóle... Prościej byłoby, gdybyśmy mogli mieć telefony.
— Zdecydowanie prościej — zgodził się Benedicto. — Ale już nic na to nie poradzimy.
— No nic... spróbujmy.
Eichi wrzucił do swojej amatorskiej tęczy drachmę i wypowiedział prośbę do Iris. I już po chwili ich oczom ukazał się obraz z zupełnie innej części globu — ciemność była rozpraszana tam przez sztuczne oświetlenie. W tym świetle trudno było dokładniej przyjrzeć się twarzy Masashiego Yokoyamy, ale Benedicto i tak dostrzegł między nim i Eichim sporo podobieństw. Choć posiwiałe już nieco włosy mężczyzny nie sterczały we wszystkie strony, a on sam nie był ani bardzo rozemocjonowany, ani duchem nieobecny, to jednak rodzinne podobieństwo było dość widoczne.
— Hej, tato — przywitał się Eichi. — Może to dziwne, że mówię teraz po angielsku, ale jest ktoś, kto chciałby też cię poznać... — Wskazał na Benedicta, a wzrok pana Yokoyamy przeszedł na niego. — To jest Benedicto.
— Dzień dobry, proszę pana. — Benedicto pomachał mu dłonią.
— Dzień dobry, Benedicto-san — odwzajemnił przywitanie ojciec Eichiego.
Benedicto musiał przyznać, że Eichi się nie pomylił. Już w takim krótkim sformułowaniu można było dosłyszeć rzeczywiście silny japoński akcent i Benedicto zrozumiał sens słów głównie z kontekstu.
— Jesteś kolegą Eichiego?
Benedicto zerknął przelotnie na Eichiego, który wyglądał na zmieszanego.
— Nie powiedziałeś mu, prawda? — szepnął, w nadziei, że pan Yokoyama go nie usłyszy.
Po minie Eichiego poznał, że zgadł. Zorientował się, że ta rozmowa może nie przebiec tak gładko, jak przypuszczał. I doszedł do wniosku, że być może lepiej będzie, jeśli na ten moment usunie się z widoku.
— Na chwilę mogę nie rozumieć, o czym mówicie — zadeklarował.
Eichi kiwnął głową i znowu zerknął na ojca, na którego twarzy pojawił się wyraz łagodnego zdziwienia. I zaczął mówić — chociaż Benedicto nie rozumiał ani słowa, widział jego niepewność i słyszał, jak ten się trochę gubił i jąkał. No tak, to nie mogło być łatwe, prowadzić takie rozmowy z kimś, kto mógł wcale nie okazać się taki wspierający jak mieszkańcy Obozu Herosów. Ale jednak pan Yokoyama wcale nie wyglądał na złego. To znaczy zgoda, raczej nie spodziewał się tego, co usłyszał, ale to było naturalne w takiej sytuacji. Zakładając oczywiście, że to o tym mówił Eichi, a nie zmienił nagle tematu, bo właściwie mógłby teraz mówić nawet o pogodzie, a Benedicto i tak by się nie zorientował.
W którymś momencie Eichi chwycił jego dłoń, w taki sposób, że Benedicto zyskał pewność, że temat nie został zmieniony bez jego wiedzy.
— Powiedziałem o wszystkim — odezwał się do niego Eichi, już po angielsku. — Już wie.
— Jestem z ciebie dumny — odpowiedział Benedicto. — I jak?
— To oczywiście spory szok. W Japonii ludzie zwykle nie mówią takich rzeczy. Dlatego właśnie tam nie pasuję.
— To prawda, nie jestem sobie w stanie wyobrazić sobie ciebie tak... milczącego.
Eichi nie odpowiedział mu, ale zwrócił się znowu do ojca, a jego następną odpowiedź postanowił już przetłumaczyć.
— Mówi, że już za chwilę wybije u nich północ.
I rzeczywiście, stało się. Nawet na iryfonie dało się dostrzec fajerwerki w tle.
— Szczęśliwego nowego roku — powiedział Eichi ni to do ojca, ni do Benedicta.
Benedicto odniósł wrażenie, że Eichi mówił to najbardziej do siebie i przez to poczuł jakąś emocję, którą nie do końca był w stanie nazwać, ale najbliżej było jej do niepokoju. Przez ostatnie dni Eichi tyle rozmyślał o szczęściu... Pochłonęło go tak, że Benedicto trochę się o niego martwił. Musiał jakoś odciągnąć jego myśli, tyle że zdawał sobie sprawę z tego, że mogło to okazać się trudne. Zresztą niespecjalnie miał jakieś pomysły.
Eichi rozmawiał z ojcem jeszcze przez chwilę, co trochę umknęło Benedictowi, który pogrążył się we własnych myślach. Nie zorientował się nawet, że ten zakończył połączenie.
— Benedicto, wszystko w porządku?
Dopiero teraz wrócił do rzeczywistości.
— Tak, tak — mruknął. — Ze mną tak.
— A coś innego jest nie tak?
— Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego, zgoda? — poprosił.
— A czemu bym miał?
— Wiem, że ciągle myślisz o swojej klątwie. I po prostu trochę się martwię. Więc obiecaj, że jeśli zdecydujesz się robić coś głupiego, to tylko ze mną.
— Zgoda. — Eichi pokiwał głową. — W takim razie wciągnę cię w każdą głupią rzecz, która wpadnie mi do głowy.
Benedicto uśmiechnął się.
— Mamy prawie rok, żeby coś wymyślić przed twoimi następnymi urodzinami.
— To prawda. To bardzo dużo czasu.
— A więc niech żyje nowy, lepszy rok!
~~~~
Well, tu się nie działo zbyt wiele, poza tym, że Benedicto wkrótce pewnie zapragnie się nauczyć japońskiego, a pan Yokoyama musi się oswoić z faktem, że nie zostanie dziadkiem. BTW – to opko, łącznie ze wszystkimi następnymi rozdziałami, jest już dłuższe niż Sięgając po szczęście (aka moja Brunélie disaster) xD
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanficGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...