Grudzień powoli dobiegał końca, czemu Eichi zupełnie nie dowierzał. Kolejny rok minął, po raz kolejny klątwa go nie pokonała. Co nie znaczyło, że ją lubił, oj nie. I właśnie dlatego zamierzał dopiąć swego i znaleźć sposób na jej zdjęcie.
— No nie, znowu siedzisz w tych książkach? — westchnął Benedicto.
Eichi podniósł głowę znad księgi, którą właśnie przeglądał, siedząc pod drzewem.
— Prowadzę poszukiwania — odpowiedział. — Zobaczysz, znajdę coś, co przyniesie mi szczęście!
— A co już znalazłeś? — Benedicto przysiadł się obok niego.
— Niewiele... Ale zobaczysz, że dam radę! Jak się zrobi nieco cieplej, znajdę czterolistną koniczynę, zasadzę ją i... może wyhoduję więcej?
— A nie ma czegoś łatwiejszego?
— Mogę się przeprowadzić do Siódemki. Albo Ósemki.
Eichi musiał przyznać, że nie podobała mu się wizja zostania Łowczynią Artemidy, ale zważywszy na to, że nie miał w sobie nic z kobiety, na szczęście było to niemożliwe.
— Ósemki? Od kiedy ósemki są szczęśliwe?
— Od kiedy jesteś z Azji.
— Czyli szukasz symboli azjatyckich?
— No nie wiem... To chyba nie pomoże. Kiedyś mieszkałem pod numerem ósmym, ale dom się spalił.
— Och... — mruknął Benedicto. — To poważny pech, skoro nawet symbole szczęścia niszczy.
— No właśnie! — przytaknął Eichi. — Więc potrzebuję... czegoś więcej. Nie wiem, czego — przyznał. — Widełki, maneki-neko, swastyka?
— Może lepiej się nie zapędzaj...
— Ta... chociaż może pomodlenie się do siedmiu bóstw szczęścia to nie taki głupi pomysł.
Zamilkł. Gdy to powiedział, przypomniał sobie, jak, gdy był mały, w każdy Nowy Rok odwiedzał z ojcem świątynie bóstw. Było w tym coś magicznego... Tymczasem Benedicto przyglądał mu się badawczo.
— Chciałbyś czasem tam wrócić? — zapytał. — To znaczy do Japonii?
— Prawdę mówiąc, niezbyt — przyznał Eichi. — Nie pasuję tam. Dużo lepiej się czuję tutaj.
— Ach, bo wiesz, wyglądałeś, jakbyś za tym tęsknił.
— Nie... Jedynie czasem chciałbym się spotkać z tatą. Ale nie mogę tak ryzykować, a on nie bardzo może się wyrwać do Stanów. — Wzruszył ramionami. — Jak zawsze tylko porozmawiam z nim przez iryfon.
Zerknął na zegarek. Było jeszcze dość wcześnie, kwadrans po dziesiątej. Miał jeszcze niecałą godzinę, by wysłać wiadomość tak, żeby do ojca dotarła dokładnie o północy.
— W ogóle — kontynuował, przypomniawszy sobie o czymś. — Jeszcze nie mówiłem mu o tobie. Mogę cię przedstawić, jeśli chcesz.
Benedicto zdawał się ucieszony tą myślą.
— Tylko gdy mówi po angielsku, to ma dość silny akcent — ostrzegł go Eichi. — Więc albo będziesz się musiał wysilić, żeby go zrozumieć, albo będę musiał tłumaczyć.
— Zobaczę, jak będzie — stwierdził Benedicto. — Nawiasem mówiąc, wiesz, co jest ciekawe? Ciebie rozumiem bez żadnych problemów. Mówisz prawie tak, jakbyś się tu urodził.
— Chyba nie do końca... Aczkolwiek ojciec zawsze chciał, żebym się przyłożył do angielskiego. Teraz wiem już, czemu, chciał mnie przygotować. Chociaż na początku było trochę trudno... Często mieszałem języki. W końcu się przyzwyczaiłem, ale i tak... Czasem muszę się naprawdę pilnować.
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...