VIII Mamy trop!

0 0 0
                                    

Gdy Chejron wyprawił ich poza granicę Obozu Herosów, Eichi wcale nie poczuł, że jakkolwiek bardziej wie, jak się zabrać za tę misję.

Przed opuszczeniem obozu otrzymali trochę pieniędzy, kilka drachm i odrobinę ambrozji oraz nektaru na wszelki wypadek. Eichi miał wielką nadzieję, że te dwa ostatnie się im nie przydadzą, bo naprawdę nie miał ochoty odnieść ran w tak drobnej misji. A, no i jeszcze była broń – każdy z nich dostał po mieczu, jakże pomysłowo zakamuflowanym w przypinkach. Eichi przyjrzał się swojej krytycznie. Przedstawiała uśmiechniętego, różowego niedźwiadka, a poza tym znajdował się na niej napis z tak wymyślnymi zawijasami, że nie zdołał go odczytać.

Uznał, że jeśli przypnie ją sobie na piersi, będzie zbytnio rzucała się w oczy, więc schował ją do kieszeni, modląc się przy tym do wszelkich bogów, by stamtąd nie wypadła. Bardzo nie chciał, by ktokolwiek ją spostrzegł, bo może by i nie umarł ze wstydu, ale na pewno poczułby się z tym niezręcznie.

Argus, wielooki ochroniarz, zawiózł ich do centrum Nowego Jorku, ale od tamtego miejsca musieli sobie już radzić sami. I właśnie wtedy Eichiego sparaliżowało. Po pierwsze, zupełnie nie miał pojęcia, jak się zabrać za tę misję. A po drugie, kompletnie nie znał Nowego Jorku i ogarnęło go nieprzyjemne przeczucie, że jeśli się gdziekolwiek ruszy, to natychmiast się zgubi. Dopiero teraz z pełną mocą uświadomił sobie, jak ogromne było to miasto.

— Yokoyama!

Wraz z tym krzykiem ktoś klasnął przed jego twarzą. Eichi drgnął i zamrugał szybko. Zorientował się, że to Marcus klaskał. Spojrzał na niego z wyrzutem.

— Co?

— Będziesz się tak zawieszał co pięć minut? — odezwał się Marcus. — I jak ty zamierzasz prowadzić tę misję?

— Myślałem, co zrobić — odparł Eichi. Prawdę mówiąc, miał ochotę powiedzieć coś innego, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. — Bo w sumie tak średnio wiem, od czego zacząć.

— Ja mam pomysł — oświadczył Weasel. — Tak się składa, że wysiedliśmy blisko miejsca, do którego chcę zajrzeć.

Ruszył przed siebie, a Eichi i Benedicto, chcąc nie chcąc, poszli za nim. Nie zrównali się z nim jednak — pozwolili, by ich wyprzedził. Gdy Marcus stracił nimi zainteresowanie, Benedicto położył dłoń na ramieniu Eichiego.

— Spokojnie — powiedział. — Wiem, że ten nadęty bufon cię wkurza, ale musimy wytrzymać. Tylko do końca misji, potem już nie będziesz musiał się nim przejmować.

Eichi odetchnął głośno.

— Dzięki — odpowiedział, chociaż tak średnio go to pocieszyło. — Mimo wszystko... Marcus ma jednak trochę racji. Muszę się wziąć w garść, bo nigdy nie znajdziemy tych pawi.

— Dasz radę, w końcu to dzięki tobie w ogóle tu jesteśmy.

— Ta... Masz rację. Dobra, załatwmy ten sklep Marcusa, a potem znajdźmy odpowiednie zoo.

Po chwili znaleźli się przed sklepem, do którego zmierzał Marcus. Wszedł do środka, a Eichi zawahał się i zamiast tego przyjrzał się budynkowi. Budynek był nowoczesny od zewnątrz, czysty i utrzymany w tonie surowej elegancji wewnątrz. A ubrania, które nosiły manekiny widoczne na wystawce, z pewnością zachwyciłyby niejednego biznesmena. Eichi natychmiast zrozumiał, że najlepszym podsumowaniem tego sklepu będzie jedno słowo: drogo. Był pewien, że nie byłoby go stać nawet na kurz z podłogi, jeśli jakiś cudem takowy by się tam znalazł.

Dlatego postanowił nie wchodzić do środka i po prostu poczekać, aż Marcus zrobi swoje ważne zakupy. Benedicto albo pomyślał tak samo, albo postanowił robić to, co Eichi, bo stanął obok niego i oparł się plecami o ścianę sklepu. Żaden z nich jakoś nie kwapił się do rozmowy, ale bezczynność już po krótkiej chwili zaczęła irytować Eichiego. Zaczął więc chodzić w kółko, czym najwyraźniej zwrócił uwagę przechodzącego obok mężczyzny, ubranego tak elegancko, jakby właśnie ubrał się w tym sklepie.

Miłość w czasach klątwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz