IX Pawie

1 0 0
                                    

Gdy stanęli tuż przed zoo na Bronxie, Benedicto uznał całą tę misję za bardzo surrealistyczną. Zupełnie nie tego się spodziewał. Kiedy po raz pierwszy usłyszał o współczesnych greckich herosach, przed oczami stanęli mu bohaterowie ratujący świat, a nie trzech kompletnie zagubionych nastolatków, ganiających za pawiami po całym Nowym Jorku!

A gdy on się dziwił, Eichi za obozowe pieniądze kupił im trzy bilety. Benedicto wziął swój bilet, po czym razem z towarzyszami wszedł na teren zoo. Przy wejściu każdy z nich otrzymał mapkę ogrodu, z zaznaczonymi poszczególnymi wybiegami. No, to już było coś! Może nie będą chodzić po całym zoo jak idioci i głupków zrobią z siebie dopiero, gdy dotrą do pawi!

A więc ruszyli. Wybieg pawi był dość daleko, więc po drodze minęli sporo innych zwierząt. Benedicto musiał przyznać, że naprawdę mu się tu podobało. Bo chociaż całe życie spędził w Nowym Jorku, to właściwie nigdy nie był w zoo. Nie miał ku temu okazji...

Ech, wcale nie chciał do tego wracać. Musi się skupić na misji! I, może, przy okazji na mieszkańcach ogrodu.

— Czuję się jak turysta — odezwał się w pewnym momencie Eichi. — Znaczy... To nawet dobrze, bo przynajmniej nie rzucamy się w oczy. Przynajmniej my.

Tu spojrzał znacząco na Marcusa, którego elegancki ubiór rzucał się w oczy przy każdej nieformalnej sytuacji. Benedicto również zlustrował go wzrokiem, ale po chwili wzruszył ramionami.

— Ubierałby się tak nawet, jakby nie był herosem, więc to chyba bez różnicy.

— A szkoda — westchnął Eichi. — Bo mimo wszystko trzeba przyznać, że wygląda fatalnie.

To nieco zdziwiło Benedicta — spodziewał się, że z nich dwóch to on sam, nie Eichi, powinien zwracać uwagę na wygląd. Bo to chyba prędzej powinno leżeć w naturze dziecka Afrodyty, nie Ateny, prawda? A może po prostu Eichi tak nie cierpiał Marcusa, że nawet jego wyglądu się czepiał?

Ale, chociaż myślał o tych wszystkich rzeczach, jego odpowiedź okazała się zgoła inna.

— A ja jak twoim zdaniem wyglądam?

Z chwilą, gdy zamknął usta, zdziwił się niepomiernie, czemu powiedział akurat coś takiego. Ale jego zdziwienie nie mogło się równać niespodziewanej reakcji Eichiego. Eichi otworzył szeroko oczy, po czym zupełnie nagle spłonął rumieńcem i odwrócił wzrok. Widząc to, Benedicto również się nieco zmieszał, bo zrozumiał, że powiedział coś nie do końca odpowiedniego.

— To znaczy nieważne, głupoty gadam... — mruknął, choć na tyle cicho, że nie był pewien, czy Eichi go dosłyszał.

— W porządku — odezwał się Eichi po chwili milczenia, ale nadal na Benedicta nie patrzył.

— To dobrze... jeszcze raz przepraszam.

— Nie to miałem na myśli. Wyglądasz... w porządku.

Benedicto mógł przysiąc, że jego serce ten jeden raz uderzyło nieco mocniej. Mimo to miał poczucie, że Eichi nie był z nim do końca szczery, ale nie wiedział, skąd pojawiła się w nim taka myśl. I, jeśli faktycznie tak było, to co Yokoyama tak naprawdę chciał powiedzieć?

— Dzięki... — bąknął, nie bardzo umiejąc się zdobyć na coś innego.

I dalej szli w milczeniu. Benedicto co rusz zerkał na Eichiego, który uparcie nie chciał odwzajemnić spojrzenia. W końcu sam odwrócił wzrok, niby to chcąc podziwiać zwierzęta. Długo jednak tak nie wytrwał, bo coś znowu kazało mu zajrzeć w drugą stronę.

I właśnie wtedy spojrzał Eichiemu prosto w oczy, niemal czarne. Syn Ateny już się nie rumienił i nawet już nie odwrócił wzroku. Benedicto poczuł się, jakby ktoś go zahipnotyzował. Liczyło się tylko to spojrzenie, a jego mózg nawet zdawał się go w tej kwestii słuchać, bo nie podsunął mu żadnej rozpraszającej myśli.

Miłość w czasach klątwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz