Po zjedzeniu czegoś Bella uparła się jeszcze, żeby pochodzić po mieście, co sprawiło, że gdy ostatecznie wrócili na Wzgórze Herosów, Eichi był już dość zmęczony.
— Jeszcze raz dzięki, że się zgodziłeś — odezwała się Bella.
— To w sumie żaden problem... I nawet było miło, ponarzekaliśmy sobie na słabe romansidła i w ogóle...
— A poza tym musisz przyznać, że mieli dobre burgery.
To była prawda. Postanowił sobie, że kiedyś wybierze się na nie z Benedictem. Może nawet nie za tak długo... Ale teraz marzył tylko o tym, żeby się położyć. Ruszył więc w stronę obozu, ale Bella złapała go za koszulkę i zatrzymała. Odwrócił się i spojrzał na nią pytająco.
— Nawet nie wiesz, ile ci zawdzięczam — powiedziała.
Wyglądała, jakby chciała coś zrobić, ale nie bardzo wiedziała, co. Wreszcie przysunęła się nieco — Eichi przez krótki moment bał się, do czego zmierza — i go przytuliła. I tak się tego nie spodziewał, ale było to lepsze niż cokolwiek innego, co mogła zrobić. Westchnął z ulgą i po krótkim momencie zawahania odwzajemnił niedługi uścisk.
— Dobra, teraz już naprawdę będę lecieć — powiedziała, gdy się od niego odsunęła. — Cześć!
I podążyła do Obozu Herosów. Po chwili sam też ruszył, ale inną drogą, tak, by mieć pewność, że nie wyjdzie w tym samym miejscu co Bella. Zastanawiał się, czy lepiej będzie od razu iść spać, czy poszukać Benedicta, ale ten problem szybko rozwiązał się sam, bo niemal wpadł właśnie na niego. Uśmiechnął się na jego widok.
— Hej — przywitał się.
Benedicto musiał być dość zamyślony, bo dopiero teraz go dostrzegł.
— O, cześć, nie zauważyłem cię... I co, udało się?
— Chyba tak — odpowiedział Eichi. — Nierandka to nawet akuratna nazwa. Ale mimo wszystko nie chcę się dać znowu wyciągnąć Belli na zwiedzanie miasta, gdy jedyne, o czym marzę, to pójść spać. — Tu przerwało mu ziewnięcie. — A co u ciebie?
— Nic ciekawego — odparł Benedicto. — Trochę się nudzę...
— Możemy się ponudzić razem, jeśli masz ochotę... Chociaż pewnie usnę, ale co tam.
Przeszli kawałek i po prostu położyli się na trawie przy jeziorze, co Eichiemu całkiem odpowiadało. Przymknął oczy, rozkoszując się chwilą spokoju. Miał jednak nadzieję, że nie zaśnie, bo albo czekałaby go pobudka, a budzenie się w takim stanie do przyjemnych nie należało, albo Benedicto musiałby go zanieść do łóżka. Ta druga opcja też nie przypadła mu do gustu, bo nie miał ochoty odgrywać roli Śpiącej Królewny omdlałej w ramionach księcia. Wyobraził to sobie jednak i nie zdołał powstrzymać śmiechu.
— Co cię tak bawi? — zapytał Benedicto.
— Nic takiego... — mruknął Eichi w odpowiedzi. — Po prostu wyobrażam sobie różne rzeczy...
— A jakie?
— Byłbyś moim księciem?
— Księciem? — powtórzył Benedicto, uśmiechając się lekko. — No nie wiem... Książęta zwykle mają swoje księżniczki, ale ty nie jesteś księżniczką.
— Nie potrzebujemy księżniczki — oświadczył Eichi. — Dwóch książąt razem dużo bardziej mi się podoba.
Wtulił się bardziej w Benedicta, a ten objął go ramieniem.
— Wiesz, dla mnie właściwie nie ma znaczenia, czy byłbyś księciem, księżniczką, czy sekretną trzecią opcją — powiedział Benedicto po chwili ciszy. — Byle pozostaniesz sobą.
— Czyli małą, chaotyczną, wredną grecką tragedią?
— Jeśli chcesz to tak ujmować...
— Mogę też być kotem — stwierdził Eichi — ale pod warunkiem, że nie będziesz mi więcej kazał zakładać tych głupich uszek.
— Możesz też być po prostu Eichim. — Przerwał na chwilę. — Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cieszę się, że tu jesteś. Mam tylko ciebie.
Eichi zauważył, że Benedicto już się nie uśmiechał. Zamiast tego dostrzegł w jego oczach tęsknotę za czymś, co już dawno utracił.
— Wiesz, że nie mam żadnej rodziny — ciągnął Benedicto. — To znaczy jest Lidia... Ale wcale nie łudzę się, że się obudzi. Chociaż naprawdę bym tego chciał, to po tylu latach chyba nie ma na to szans. — Zawiesił głos na krótką chwilę. — I rzecz w tym, że tylko tobie mogę tak naprawdę zaufać. Tylko ty tak naprawdę mnie rozumiesz... Przed tobą nie muszę niczego udawać.
Eichi milczał. Wcale nie cieszył się z okoliczności, w których to nastąpiło, ale jednak fakt, że Benedicto tak go cenił, sprawiał, że w środku robiło mu się przyjemnie ciepło.
— Obiecaj, że przy mnie będziesz — poprosił Benedicto. — Że mnie nie zostawisz.
Eichi ujął jego twarz w dłonie i obdarzył go delikatnym pocałunkiem.
— Nie zostawię. Jakbym w ogóle mógł o tym pomyśleć?
— Wiesz... To nie tak, że ktokolwiek chciał ze mną zostawać. Klątwa prędzej czy później zawsze uderzyła. A i bez niej...
— Nie tylko o nią chodzi?
— Nie jestem pewien. Chociaż teraz, gdy jej nie ma, to nie wiem, czy jest sens się tym przejmować.
— Być może nie — odparł Eichi. — Ale nawet jeśli... jeśli wszyscy inni cię zostawią... to będziesz mieć mnie. Będę przy tobie na dobre i na złe.
— Dziękuję. — Na usta Benedicta w końcu wpłynął uśmiech. — Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham.
Eichi być może nie wiedział, ale chciał się kiedyś o tym przekonać.
— Ja ciebie też.
Miał jednak wrażenie, że Benedicto wcale nie powiedział mu wszystkiego.
~~~~
Trochę jeszcze zawiązywania podwąteczku istotnego w następnych rozdziałach xd
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...