XXVII Założę się, że rozpuścił plotkę

0 0 0
                                    

W ciągu kolejnych tygodni Benedicto zaczynał powoli zyskiwać nadzieję, że jednak zaliczy rok. Z dnia na dzień dzięki Marcusowi rozumiał coraz więcej i nawet miał wrażenie, że stał się nieco lepiej zorganizowany. Oczywiście nie łudził się, że kiedykolwiek stanie się mistrzem schludności, ale i tak dokonał postępów w tej kwestii.

Po którymś już treningu dziś wziął szybki prysznic i zabrał książki, by się pouczyć. Wychodząc z domku, dostrzegł jeszcze Stellę Juel siedzącą na swoim łóżku, co go nieco zdziwiło, bo nie była typem domatorki. Wzruszył jednak ramionami i zapukał do domku siódmego.

Marcus już na niego czekał. Benedicto przywitał go z uśmiechem. Dla innych obozowiczów było to nie do pomyślenia, ale jednak polubił tego małego, okropnie skrzeczącego syna Apollina. Nie żeby przejmował się ich opinią, bo nie zamierzał opierać swoich sądów na cudzych obserwacjach ani nie próbował zmienić ich zdania — no, właściwie to udało mu się przekonać Eichiego, by nie patrzył na Weasela spode łba, ale tylko tyle.

Udali się do świetlicy, a w jej pobliżu minęli Bellę Juel (chyba że Stella wybiegła z domku i dotarła tu przed nimi, ale Benedictowi się nie wydawało, by tak było). Głęboko się nad czymś zastanawiała i nawet ich nie zauważyła, co zdawało się cieszyć Weasela. Benedicto zdążył już dostrzec, że Marcus nie lubił wdawać się w niepotrzebne konwersacje, więc go to nie zdziwiło. Weszli do świetlicy, gdzie nie zastali nikogo poza stosem książek Eichiego, który w tej chwili mógł stanowić już stały element tła. Prawdę mówiąc, Benedicta nieco zaskakiwał fakt, że świetlica nie była zbyt popularnym miejscem, ale z drugiej strony jak wiele osób w obozie brało naukę jakoś szczególnie poważnie?

Zastanawiał się przez chwilę nad tym fenomenem, ale w końcu udało mu się zamiast tego zająć matematyką. Niedużo z niej zrobił, bo co chwilę plątały mu się symbole i wzory, aż wreszcie pozwolił sobie na smutne westchnienie. Nie uszło to uwadze Marcusa.

— Chyba przyda ci się przerwa — zauważył.

— Tak — potwierdził Benedicto. — Czemu tu jest tyle tych znaczków? Nie kumam tego...

— To i tak łatwiejsze niż ludzie — uznał Marcus.

Benedicto spojrzał na niego pytająco. Marcus bardzo rzadko wspominał cokolwiek o sobie, dlatego ta nagła wzmianka go zdziwiła.

— W matematyce symbole mają określone znaczenie i nie ma miejsca na niejednoznaczności.

— Co masz na myśli? — zapytał Benedicto, zaintrygowany.

— Ciekawski jesteś, Morte.

— To prawda... Ale jak nie chcesz, to nie musisz mówić.

— A wiesz co? Mogę ci w zasadzie powiedzieć.

— Serio?

— Ty chcesz chociaż ze mną rozmawiać. — Marcus wzruszył ramionami. — Innym to nie wiem, o co chodzi, cokolwiek nie powiem, to coś im nie pasuje. Wydaje mi się, że mam schemat, a nagle zostaje zburzony. Ludzie są niejednoznaczni.

— To prawda — przyznał Benedicto. — Ale nie wiem, czemu wszyscy mieliby cię nie lubić tylko ze względu na to.

— Nie lubią mojej mocy, chociaż kilka razy ocaliłem im tyłki... Zresztą sam widziałeś.

Tak, doskonale pamiętał reakcję Eichiego. Kiwnął głową.

— To i tak dziwne — upierał się jednak. — Wiele osób w obozie ma dziwne moce i wszyscy choć raz mówią coś nie tak. A jednak to na ciebie się uwzięli. Wydarzyło się coś, przez co mogą tak myśleć?

Miłość w czasach klątwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz