Benedicto długo nie umiał zasnąć. Gdy tylko zamykał oczy, powracały do niego wspomnienia sprzed paru godzin, a one znowu wywoływały w nim całą gamę sprzecznych uczuć. Środek nocy nie był jednak zbyt dobrą porą na ich analizowanie, bo oznaczało to najpewniej dojście do kompletnie fałszywych wniosków, połączone z kompletnym brakiem wyspania się. Ale godziny wciąż mijały, a sen nie przychodził.
W końcu postanowił się przewietrzyć. Jak najciszej, by nie obudzić nikogo, wstał, włożył buty i zarzucił kurtkę, po czym wyszedł z domku. Wciągnął w płuca chłodne powietrze i rozkoszował się nim przez chwilę, a potem postanowił niespiesznym krokiem przejść się wokół domków, starając się, żeby nikt go nie przyłapał na nocnych włóczęgach.
Minął pustą Ósemkę, a potem chwilę zatrzymał się przy Szóstce. Kusiło go, by spróbować wywołać Eichiego, ale w porę się powstrzymał. Już pomijając fakt, że zrobiłby się raban, to właśnie Eichi był przyczyną, dla której Benedicto nie umiał spać i raczej nie pomógłby mu w poukładaniu myśli. Ruszył więc dalej.
Nie skłamał, gdy powiedział wcześniej, że czuje się dziwnie. Bo tak najlepiej można było to określić. To było trochę... dziwne. I bardzo, ale to bardzo nowe. Dotychczas nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Klątwa może i sprawiła, że w mnóstwie osób zakochał się bez pamięci, ale z Eichim było inaczej. Przy nim potrafił się nieco lepiej kontrolować, a poza tym dotarł dalej niż kiedykolwiek. I to trochę zaczęło go przerażać. Nie spodziewał się, że to pójdzie tak szybko...
„Chcę cię więcej", tak Eichi powiedział. Ale co dokładnie miał na myśli? Jak wiele chciał? I, przede wszystkim, ile Benedicto był mu w stanie dać?
Gdyby to wydarzyło się w filmie, to byłoby dużo prostsze, zupełnie nieskomplikowane. Ale to nie był film. To nie była komedia romantyczna. To było jego własne życie, którego nikt nie wyreżyserował. Sam musiał do wszystkiego dojść. Zadarł głowę i dostrzegł gwiazdy na niebie. Czy mogła być tam zapisana jego przyszłość? Czy mogły mu odsłonić jej skrawek?
Zatrzymał się znowu, tym razem przy domku Zeusa, teraz jak zwykle stojącym pustym. Poczuł pokusę, by wejść do środka i tak tam sobie posiedzieć, nie niepokojony przez nikogo. Bo Obóz Herosów może i był przyjaznym miejscem, ale brakowało mu zakątka, w którym mógłby pobyć sam. Lecz zanim podjął decyzję, ziewnął przeciągle. Nie... To nie miało sensu. Zawrócił do Dziesiątki. Może teraz w końcu uda mu się zasnąć? Zwłaszcza że następny dzień nie był takim sobie zwyczajnym dniem — właśnie mijał miesiąc, odkąd zaczął chodzić z Eichim.
Niestety nie bardzo miał pojęcie, jak to uczcić. Chciał zrobić coś wyjątkowego, tyle że Obóz Herosów trochę ograniczał mu możliwości. W takim razie... powinien sięgnąć poza niego. To mu się nawet podobało. Postanowił rano obmyślić więcej szczegółów. Nieco lepiej nastawiony do tego wszystkiego położył się znowu do łóżka i w końcu zmorzył go sen.
Gdy się obudził, musiał poświęcić trochę czasu, żeby przypomnieć sobie, na co wpadł w nocy i w końcu sobie przypomniał. Tak... teraz trzeba było tylko zaplanować wymknięcie się z obozu. Chociaż może poza wakacjami będzie to łatwiejsze, skoro obaj byli całoroczni wyłącznie dlatego, że nie mieli się gdzie indziej podziać.
Szybko zorientował się, że właściwie nie miał kompletnie żadnych pomysłów na to, co zrobić, jak już uda im się opuścić obóz. To znaczy... Było tyle miejsc, gdzie mogliby się udać... Ostatecznie Benedicto zdecydował, że nie będzie nic planować, niech los mu wskaże drogę. Powziąwszy to postanowienie, zjadł coś i udał się na arenę potrenować. Zdziwiło go nieco, że na śniadaniu nie widział Eichiego, lecz doszedł do wniosku, że później się dowie, o co chodziło. Ale gdy to później nadeszło, trochę się zatracił w innych zajęciach i o tym zapomniał.
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...