Przez kolejny tydzień Benedictowi jakimś cudem udało się skutecznie unikać Eichiego, który nie wiedział, na czym polegał jego sekret i niezwykle go to frustrowało. Zaczynał podejrzewać, że Benedicto po prostu każdego prosił o ukrywanie jego obecności i tylko jeden Ian był dość złośliwy, by wyłamać się z tego schematu. Chociaż... być może był ktoś jeszcze.
Niby od niechcenia zaczął się przechadzać niedaleko Dziewiątki. I nie na próżno: niedługo z domku Hefajstosa wyszła Lizzie Jones, wścibska dwunastolatka chcąca wyjść na poważną i dorosłą. Idealnie. Przez chwilę Eichi trzymał się na dystans, żeby nie wyglądało na to, że specjalnie na nią czekał, chociaż nie wiedział, czy to ma sens, bo założył się, że sama Lizzie nie miałaby skrupułów przed śledzeniem ludzi. Ale gdy już miała wejść do kuźni, postanowił przejść do działania.
— Co za niespodzianka! — zawołał. — Lizzie!
Lizzie odwróciła się, a na jej nie do końca dobrze umalowanej twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia.
— Też szedłeś do kuźni? — zdziwiła się. — Nie wiedziałam, że cię to interesuje, Eichi.
— Właściwie to mogłoby mnie zainteresować, gdybym zechciał — przyznał. Tak, kilka razy nawet przeszło mu to przez głowę, gdy potrzebował zrobić coś nowego. — Ale właściwie to szukałem ciebie.
— Mnie? — Lizzie wydawała się zachwycona. Och tak, kochała uwagę! — A o co chodzi?
— Bo widzisz... Wiem, że interesujesz się tym, co dzieje się w obozie — zaczął. — No i chciałbym cię o coś zapytać...
— Chcesz wiedzieć, gdzie jest Benedicto? — domyśliła się. — Słyszałam, jak ludzie o nim rozmawiali.
— A co dokładnie słyszałaś?
— No wiesz, uważali, że Benedictowi już coś odwaliło i ma jakąś obsesję na punkcie tego, żeby się z tobą nie spotkać.
Ach, tak. Czyli miał rację.
— No i już twierdzili, że doprowadza ich do szału, ale z drugiej strony bawi ich to, jak ganiasz po całym obozie i go szukasz, więc nic ci nie chcą powiedzieć.
— A ty go nie widziałaś?
— Nawet przez moment. — Lizzie pokręciła głową. — Może bał się, że ci powiem...
— A powiedziałabyś?
— Być może.
Eichiemu przemknęło przez głowę, że mogła wiedzieć więcej, niż mówiła, ale i tak teraz był odrobinę mądrzejszy. Tymczasem Lizzie przyglądała mu się badawczo.
— Nie zachowujesz się jak syn Ateny — stwierdziła.
— A ty nie zachowujesz się jak córka Hefajstosa — odparł Eichi. — Jesteś taką plotkarą, że bardziej pasowałabyś do Afrodyty.
— Powiedział ten, co właśnie to wykorzystuje. — Lizzie uśmiechnęła się nieco ironicznie. — Ale skoro ci pomogłam, to jak już Benedicto będzie twoim chłopakiem, to masz mi powiedzieć.
— Co?! Niby dlaczego? Zresztą już ci mówiłem, że Benedicto nie jest moim chłopakiem! I... raczej nim nie będzie. — Ta myśl już po raz któryś nieco go zasmuciła. — No nic... Dzięki, Lizzie.
Pomachał jej i odszedł, zanim zdążyła jeszcze coś odpowiedzieć. Zastanawiał się, czy mogła jednak widzieć Benedicta i mu o tym nie powiedzieć. To byłoby nawet w jej stylu... Chcieć poczuć się ważną osobą, która może wybiórczo podsuwać innym informacje. Ale i tak, jeśli nie kłamała, to Benedicto gdzieś musiał być! Nie opuścił Obozu Herosów. A musiały być miejsca, w których go widziano. Nawet jeśli jadał posiłki osobno, to gdzieś musiał spać. Jeśli nie postanowił połączyć się z naturą i sypiać w lesie, to w takim razie musiał wracać do domku Afrodyty! To znaczy, że dopadnie go najpóźniej wieczorem.
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...