Wraz z nadejściem ósmego grudnia w Obozie Herosów jak co roku od kilku lat rozpoczęły się przygotowania na niespodzianki dnia następnego. Oczywiście nie dało się specjalnie przewidzieć, co mogło się dokładnie wydarzyć, bo każde urodziny Eichiego były inne. To nie musiały być potwory, tak jak myrmeki. To mogło być choćby odżycie dawnej kłótni pomiędzy domkami (gdzie najpewniej jednym z nich byłaby Szóstka). A mogło się okazać, że wcale nie będzie śmiertelnego zagrożenia. Tak jak pewnego razu, gdzie klątwa sprawiła jedynie, że wysiadł prąd.
Eichi nie wykluczał też opcji, że tym razem będzie to coś osobistego. Bo takie zadławienie się jedzeniem nie stwarzało dla obozu zagrożenia, lecz dla niego samego jak najbardziej. Zważywszy na to, że już od dawna klątwa nie atakowała jego osobiście, nie zdziwiłby się, gdyby tym razem akurat tak było. Co ciekawe, intuicja podpowiadała mu, że tym razem będzie to coś szczególnie niezwykłego.
Choć równie dobrze mogła to nie być intuicja, a raczej Benedicto, który bez przerwy się nad tym głośno zastanawiał. Nawet po nocy, gdy już nadszedł dzień pechowych urodzin, nadal go to zajmowało.
— Wiem, że nie powinno mnie to tak ekscytować — przyznał syn Afrodyty, gdy spotkali się rano przy zbrojowni. — Ale naprawdę jestem ciekaw, jak wygląda klątwa, która nie jest moja. I wiem, że już mi mówiłeś, ale chcę się przekonać osobiście.
— A po wszystkim rozumiem, że z równie wielką ekscytacją odwiedzisz mnie w szpitalu? — odparł Eichi, który w tej chwili był zajęty wypatrywaniem zagrożenia, które mogło na niego czyhać w oddali.
— Ale nie masz pewności, że wylądujesz w szpitalu.
— No nie, ale jest spora szansa. — Eichi przypomniał sobie swój powrót do zdrowia po starciu z wściekłymi, gigantycznym mrówkami. — Chociaż mam nadzieję, że jednak nie...
— Ja też, nie chciałbym, żebyś został ranny.
— Oj, uwierz, klątwa na pewno mnie zrani. Nawet jeśli nie fizycznie, to emocjonalnie. Jakiś sposób na pewno znajdzie.
Benedicto wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Emocjonalnie... To znaczy jak?
— Właściwie to jeszcze tak nie uderzyła — przyznał Eichi. — Chociaż prawie, bo jak jednego razu wysiadł prąd, to niemal zanudziłem się na śmierć. Co prawda lubię czytać książki, ale wiesz, że dla mnie to niezbyt łatwe, potrzebuję dużo czasu. A książek po starogrecku niestety nie miałem, więc... — Przypomniał sobie, o co właściwie Benedicto go pytał i zmusił się do powstrzymania toku myślowego o książkach, które podsuwał mu ojciec. — W każdym razie to nie wiem dokładnie, jakby mogło wyglądać to emocjonalne zranienie. Pewnie klątwa doprowadziłaby do splotu jakichś nieprzyjemnych wydarzeń z okrutnym finałem czy coś.
Benedicto milczał, a Eichi nie bardzo wiedział, o co mu chodziło. Prawdę mówiąc, ostatnio w ogóle dziwnie się zachowywał, a zaczęło się to od ich powrotu z misji w Teksasie. Gdy Benedicto wyszedł ze szpitala, Eichi wyczuł w nim zmianę, ale nie umiał wytłumaczyć, skąd się wzięła. Z pewnością nie miała nic wspólnego ze stanem zdrowia Lidii, bo ten nie zmienił się ani na jotę. Ale choć Eichi pytał o to już kilka razy, za żadnym razem nie dostał satysfakcjonującej go odpowiedzi. Zamiast tego Benedicto co pewien czas zadawał mu jakieś dziwne pytania, nie chcąc przy tym wyjaśnić ich kontekstu. Tak było i tym razem.
— Benedicto — zwrócił się do milczącego przyjaciela po imieniu. — Powiedz mi szczerze, coś cię martwi? Bo sam zaczynam się niepokoić.
— Nic — odpowiedział Benedicto, ale przy tym się zawahał. Czyli zdecydowanie coś było na rzeczy. — Znaczy, tak sobie tylko trochę rozmyślam.
CZYTASZ
Miłość w czasach klątwy
FanfictionGdy dwóch przeklętych herosów stanie na swojej drodze, to nic nie będzie już takie jak dawniej. Przekonuje się o tym Eichi Yokoyama, który nie spodziewa się, że spotkanie z Benedictem, nowym obozowiczem wykrzykującym miłosne wyznania pod adresem cyk...