08.

53 7 2
                                    

Następne kilka dni było lepsze, z nie mniejszą samotnością, nie mniejszym poczuciem winy. Obecność Gaviego pomogła mu sobie z tym wszystkim poradzić, jasne, wciąż nie czuł się najlepiej, ale dawał radę.

Wychodzili już kilka razy, na śniadanie, obiad czy kolację, od czasu do czasu szli do domu Gaviego, teraz młodszy mieszkał u Pedriego i odwiedzał jego dom. Kanarkowi wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, lubił wzajemne towarzystwo.

I cóż, dla Gaviego było to całkiem normalne, jedyne co robił w domu to spał. Czas w La Masii zawsze spędzał z kolegami z drużyny lub w domu innego członka pierwszego zespołu, prawie zawsze Ansu i Ferrana.

Kanaryjczyk nie mógł zrozumieć, jak w ciągu zaledwie kilku dni zaczął tak dobrze dogadywać się z Pablo, wydawało się, że to wieloletnia przyjaźń.
Jak te przyjaźnie, w których znają się od najmłodszych lat, a z czasem stają się nierozłączni, a przynajmniej tak czuł się Pedro.

Pedri dużo opowiadał Gaviemu o swoim bracie, mówił, że Fer był niesamowitym szefem kuchni, że wszystko co robił było pyszne, nie biorąc pod uwagę krokietów jego mamy, oczywiście te były wyjątkowe, nie można było ich porównać do żadnych innych.

Byli w drodze na lotnisko, wyglądało na to, że Fernando już przypomniał sobie o ich istnieniu, bo uznał, że już długo jest na Wyspach Kanaryjskich.

Nie zamierzał kłamać, nieobecność brata odbiła się na nim. Fer był osobą, z którą spędzał więcej czasu niż z kimkolwiek innym, poza tym zawsze był odpowiedzialny i  przez te wszystkie dni, kiedy go nie było, Pedri tego nie robił, ale cóż, nie był w tym dobry, choć Sewilczyk zawsze mówił mu, że jedzenie jest bardzo dobre, ale kanarek uważał, że kłamie tylko po to, by poczuć się lepiej.

- Nie mogę w to uwierzyć! - Fer przyłożył dłonie do policzków, robiąc zdziwioną minę.

- Co? - Pedri spojrzał na niego zdezorientowany.

- Wyglądasz jeszcze brzydziej niż ostatnim razem, gdy cię widziałem - Gavi, która obserwował ich zza pleców, nie mogł powstrzymać śmiechu.

- Idioto, przez ciebie źle wyglądam.

- Nie przedstawisz mnie swojemu przyjacielowi? - starszy podszedł do Gaviego i uścisnął mu dłoń - Cześć, jestem Fer, przystojny brat Pedriego.

- Gavi, miło mi cię poznać - odwzajemnił powitanie

- No, no, dość tych powitań i chodźmy, robię się głodny - zainterweniował Pedri rozluźniając uścisk między Gavim i Ferem.

- Ups, nigdy nie zgadniesz, co przyniosłem? - Byli już w samochodzie, Pedri był kierowcą, Fer siedział na miejscu przedniego pasażera, a Gavi siedział na tylnym siedzeniu i wszystko obserwował.

- Co to jest? - zapytał zaciekawiony najmłodszy kanarek.

- Krokiety matki

- Czytasz mi w myślach! - zaśpiewał Pedri spoglądając w górę i rozkładając ręce, jakby zamierzał się pomodlić - dziś Gavi poznasz niebo.

- No to idź już

To popołudnie nie mogło pójść lepiej, spędzili je na zabawie i żartach. Gavi bardzo polubił Fer'a, był bardzo zabawny, wykorzystywał każdą sytuację do żartów i zdecydowanie poznał niebo. Krokiety mamy Pedriego były więcej niż dobre, choć mógł zjeść tylko jednego, kanarek był bardzo zazdrosny jeśli chodziło o jedzenie.

- Gavi? - siedzieli w salonie oglądając film - Chcesz, żebym odwiózł cię do domu?

- Huh? - najmłodszy był bardzo rozbawiony.

- Chcesz, żebym cię zabrał do domu?

- Aaahh, ten... mogę zostać?

- Głuptasie

- Tak? - nadąsał się

- Chodź, idę już spać - powiedział wstając z kanapy i gładząc chłopaka po włosach - położę się z Fer.

- Okej... DAJ MI TROCHĘ MIEJSCA! - krzyknął tak, by Pedri go usłyszał.

- Tak, oczywiście.

- Czy wy śpicie razem? - Gavi zdenerwował się, zapomniał o obecności Fer'a.

- Tak, łóżko Pedriego jest bardzo wygodne.

- Jasne - zamilkł na chwilę, po czym znów się odezwał - Co się stało?

Pablo nie zrozumiał o co mu chodzi - Jak to?

- Kiedy Pedri pojechał na Wyspy Kanaryjskie nie było z nim dobrze, wydawał się smutny, nie czuł się dobrze... a w czasie kiedy tam byłem rozmawiał ze mną więcej niż zwykle... ciągle pytał kiedy wracam.

- Ach, rozumiem - Gavi nie był pewien, czy może mu powiedzieć, co się stało, to nie było jego miejsce, ale Fernando był jego bratem - Cóż, nie miał dobrego czasu - zrobił pauzę - Mówi, że nie widzi żadnych postępów i czuje się źle, że nie może nic zrobić dla zespołu, tak myślę który czuje się bezużyteczny...

Fer zastanowił się nad słowami Gaviego - Dziękuję.

- Za co?

- Wiem, że mu pomogłeś

- Mam taką nadzieję - i serio miał taką nadzieję, Pedri wyglądał lepiej, ale to nie gwarantowało, że tak było.

Pedri wydawał się uwielbiać nadmierne myślenie.
Był sam w pokoju i patrzył przez okno na olbrzymi księżyc.
Bał się, bał się, ponieważ jutro był ważny mecz, bał się, ponieważ ćwierćfinał Ligi Europy był na linii. A on nie grał, nie mógł, musiał być widzem, ponieważ pomimo powrotu do aktywności fizycznej, nie trenował z innymi, nie pozwalali mu na to, a to sprawiało, że czuł się tak, jakby był nikim, jakby nie był w stanie zrobić czegoś, co by się do tego przyczyniło.

Wybuchnął płaczem. Znowu upadł.
To było jak jazda kolejką górską, wznoszenie się, a potem spadanie znikąd.
Wcale nie lubił tego uczucia.

Wypłakał to, co miał do wypłakania, wyrzucił z siebie to, co miał do wyrzucenia, aż zasnął. Nie zdając sobie sprawy, że jego przyjaciel widział łzy spływające po jego policzkach, nie zdając sobie sprawy, że przytulał go przez całą noc.

Ale to nie wystarczyło.

------------------------------

Heeejka!

Dziękuję wam, za głosy pod tą książką. To wiele znaczy naprawdę haha.
Przepraszam za możliwe błędy, ale na moją głowę, przetłumaczenie tylu słów jest dosyć ciężkie.

Prosze dajcie mi znac, czy bardzo wam przeszkadza to, że rozdziały nie są regularnie 😭😭 Nie umiem być regularna. Starałam się nie raz, ale mi to nie wychodzi.

Hungry for LifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz