XXXI

123 8 2
                                    

***

- Znów się spotykamy...

Damian popatrzył na mnie, ja na niego, po czym oboje przenieśliśmy wzrok na nóż w ręce niebieskookiego. Przełknęłam głośniej ślinę.

- Chciałbym ponegocjować... - powiedział wolno Damian, coś tam gmerając w telefonie.

- Negocjować co?

Na dźwięk głosu drugiego mężczyzny aż zadrżałam. Odżył jego dotyk, odżyło wspomnienie tego domu w płomieniach... Odżyło wszystko... Zaczęłam drżeć, czym wywołałam na jego ustach paskudny uśmiech.

- Chcielibyśmy porozmawiać z Parkerem. Dowiedzieć się wszystkiego. Powyjaśniać niewyjaśnione.

- Nie ma już czego wyjaśniać. - odparł na to.

- Potem nas zabijesz. - kontynuował spokojnie Damian, obejmując mnie jednym ramieniem. - Niech to będzie nasze ostatnie życzenie - ta rozmowa. By wszystko powyjaśniać.

Tamten zarechotał, na co wtuliłam się mocniej w bruneta. Ale przestałam drżeć.

- Chcecie się pobawić? - zapytał z rozbawieniem.

- Dokładnie. Zabawimy się. Porozmawiamy a potem przyjdzie czas na prawdziwą zabawę.

W błękitnych oczach coś zabłyszczało groźnie. Odwróciłam wzrok.

Nie zastanawiał się długo. Schował nóż.

- A więc spełnijmy wasze ostatnie życzenie. Zapraszam szanownych państwa w nasze skromne progi, których już nie opuścicie.

Pięknie zawoalowana groźba, nie ma co...

Groźba? Nie... To niebezpiecznie realna wizja naszej najbliższej przyszłości...

Daleko już nie było, szliśmy więc na piechotę. W zasadzie zwykły obserwator nie wdziałby nic dziwnego w tym obrazku: wysoki mężczyzna w kapturze idący spokojnie chodnikiem, a za nim para obejmujących się ludzi. Mężczyzna ubrany jak do pracy, dziewczyna jak dresiara. Ale nic poza tym nie było widać.

Nie wiem, czy wszystkie te wydarzenia wycisnęły ze mnie ostatnie resztki lęku przed śmiercią, czy po prostu już zaczynałam wariować. A może jedno i drugie? W każdym razie przestałam się bać. Szłam spokojnie obok spiętego Damiana. Wiedziałam, że niebieskooki nic nam teraz nie zrobi i być może była to ostatnia chwila wytchnienia.

Gdy zamajaczyła już nam fasada naszego miejsca docelowego - psychiatryka, z którego tak widowiskowo uciekłam - niebieskooki posłał nam szybkie spojrzenie przez ramię.

- Nie chcecie się aby pożegnać? - zarechotał, na co aż zacisnęłam pięści. - Potem już może nie być okazji.

- Dzięki za troskę. - odezwałam się pierwszy raz w jego towarzystwie. - Jakbyś mógł, to się na chwilę zatrzymaj.

- Cóż za ironia, legendo. - odparł, ale się zatrzymał.

Starając się go zignorować, popatrzyłam w oczy Damiana. Nachyliłam się ku niemu.

- Boisz się? - szepnął.

- Jakoś nie. - odparłam zgodnie z prawdą. - A ty?

- Sam nie wiem... - rzucił z rozbrajającą szczerością - Ale dość gadania.

- Popieram.

Z uśmiechem spotkaliśmy się w pocałunku. I wcale, ale to wcale, się nie śpieszyliśmy. Objął mnie mocno.

Coś mi podpowiadało, że irytuje to naszego "dozorcę" a obecną "przyzwoitkę", ale z premedytacją nie pozwoliłam Damianowi przerwać zbyt szybko, ba, nawet umyślnie przeciągałam.

Gdy musieliśmy zaczerpnąć głębszego oddechu, wsunął mi palce we włosy.

- Może trochę za szybko - szepnął do mnie. - ale jak wspomniał nasz pan przewodnik, potem może nie być okazji. - i urwał.

Popatrzyłam na niego nie mogąc odgadnąć, co też mu teraz po tej ciemnej główce...

- Za szybko na co? - odszepnęłam.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nasz niebieskooki pan wszystko słyszy, ale teraz nie mam zamiaru pozwolić wejść sobie na głowę. Nie teraz.

- Bo... - zająknął się i mogłabym przysiąc, że na jego policzkach wymalowały się rumieńce. - Eh, debilem jestem. Ale Nelly... kocham cię.

Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Zamarłam. Niebieskooki pan też.

- Ale... znasz mnie tak niedługo... zaatakowałam cię... jestem nie do wytrzymania... a...

W tym momencie położył mi palec na ustach.

- Owszem, masz charakterek. Wiem, że mnie zaatakowałaś i uśpiłaś. Ale chyba cię coś trochę znam, co?

Minęła dłuższa chwila nim odzyskałam głos.

Boże, gdyby tylko okoliczności były inne...

A czy to jest możliwe? Taka różnica wieku? To ma prawo istnieć?

W zasadzie... czemu nie?

- Damian... kocham cię. - szepnęłam cichutko.

Jego szczery uśmiech był najlepszą odpowiedzią. Aż urosłam w duchu widząc, jak podziela moje zdanie. Mamy szansę...

- Nie zapominajcie o mnie, proszę. - rozległo się, ściągając mnie na ziemię.

- Kurwa, zamknij się! - warknęłam.

Ale i tak już nie było odwrotu. Nastrój sprzed chwili prysł niczym bańka mydlana.

Spotkaliśmy się tylko jeszcze wzrokiem i ukradliśmy sobie jeden mocny ale krótki pocałunek.

I ruszyliśmy do psychiatryka... Na tą piekielną grę.

Mind TrapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz