XXXVI

112 9 4
                                    

Parker uniósł pistolet w moim kierunku.

- Pięknie, ale nie mogę pozwolić ci żyć.

Spojrzałam jeszcze na Damiana. Leżał na podłodze, mocno krwawił i był ledwie przytomny. Jednak jego wzrok...

Skierowałam teraz oczy na Jamesa, który trzymał się za rozharatane gardło. Żył... Ale jak długo? Krew przeciekała mu między palcami. Żołądek ścisnął mi się do granic możliwości a w gardle poczułam kolację, której nie jadłam.

Na sam koniec spojrzałam Parkerowi w oczy, ale oprócz chłodnej obojętności nie odczytałam nic. Może i dobrze? Może tak będzie łatwiej, widząc tylko chłód, a nie nienawiść?

W momencie, w którym pociągnął za spust, ja rzuciłam nożem. Oba pociski trafiły w cel.

Ciszę po wystrzale rozdarły nasze krzyki. Mnie trafił nisko w brzuch, ja go w ramię. W to, w którym trzymał pistolet. Upuścił go...

Oboje, ignorując rany, rzuciliśmy się właśnie po ten pistolet. Dopadliśmy go w identycznym czasie.

Parker wymierzył cios w mój krwawiący bok, przez co aż zobaczyłam gwiazdy. Jednak nie puściłam. Zrewanżowałam się kopniakiem w jądra. Stęknął.

Szamotaliśmy się jeszcze długo, aż oboje upadliśmy, nadal trzymając broń.

W tym momencie przed oczami przeleciało mi własne życie, od najstarszych wspomnień, do ostatnich wydarzeń. Pierwsza szkoła, znajomi, pierwsza miłość, Sebastian, korki z matematyki, ojciec Sebastiana, nowa szkoła, mój ojciec z pieniędzmi, jego wypadek, matka na pogrzebie, nowi sąsiedzi, pożar i mord Jamesa, mina własnej matki, psychiatryk, Kennet, Damian, ucieczka - to tylko nieliczne, które zdążyłam zarejestrować.

Potem zobaczyłam twarze, wszystkie uśmiechnięte. Rodzice, Sebastian, Kennet, Damian...

Kennet i Damian...

To mi przypomniało, że powinnam walczyć. Pożegnałam się już z wszystkimi, w myślach bo w myślach, ale oni zrozumieją...

Muszę jeszcze walczyć...

Mam zginąć teraz? Po tym wszystkim, co przecierpiałam? Co przeszłam, by tu dotrzeć?

O nie, Parker. Nie pozwolę ci się zabić, nie tak.

NIE PODDAM się!

Podniosłam się kilka sekund wcześniej niż Parker. Odskoczyłam w bok i potknęłam się o coś. Upadłam na plecy, ale miałam broń. Wyciągnęłam ją w stronę wstającego mężczyzny.

Ten, spokojnie oceniwszy sytuację, zarechotał.

- Damian... - szepnęłam ze łzami w oczach. - Damian...

- Nelly. - odpowiedział mi.

Jednak nie odważyłam się na niego spojrzeć. Oczy nadal miałam utkwione w Parkerze.

Nagła fala bólu aż mnie zgięła na tej podłodze, ale nie opuściłam ręki. Czas mi się kończy...

Jeśli mam zginąć, to Parker razem ze mną!

- I tak nie strzelisz. - mruknął dyrektor psychiatryka, po czym złapawszy nóż, skoczył na mnie.

- Kocham cię, Damian! - krzyknęłam, jakby po raz pierwszy pewna swego, pewna, że inaczej nie może być, i w tym samym momencie pociągnęłam za spust.

Parker zachwiał się, ale zrobił krok. Strzeliłam raz jeszcze. I jeszcze. I jeszcze...

- Pięknie. - wycharczał, opadając na kolana i upuszczając nóż. - Pasowałabyś do nas.

- Nigdy!

Oddałam ostatni strzał, prosto w głowę. Jego mózg udekorował biurko i zasłony. Upuściłam pistolet, a po chwili dobiegło mnie głuche pacnięcie.

Przeżyliśmy to...?

- Nelly!

Skierowałam wzrok na bok. Damian...

Uśmiechnęłam się, ale wzrok zaczął mi się zamazywać. Poczułam jego dłoń na mojej.

- Nelly... Kocham cię...

Po tym wyznaniu ciemność zupełnie dobrała mi wzrok. Potem wszystko inne.

Unosiłam się w łagodnej czerni, by niespodziewanie wrócić do tego całego bólu i... do życia...

Jęknęłam, przydławiona tym wszystkim. Odruch wymiotny jeszcze mi pozostał, ale opanowałam się.

Przed oczami zmaterializowała mi się czyjaś twarz.

- Kennet - wycharczałam.

- Legendo. Jeszcze żyjesz...

Dobrze powiedziane. Jeszcze.

Obraz co trochę mi uciekał, jednak zorientowałam się, co robi owy mężczyzna.

- Zostaw mnie... Damian...

- Spokojnie, z nim jest lepiej jak z tobą.

- Nie marnuj czasu - wycharczałam z mocą. - Telefon Damiana... Na dyktafonie...

- Nagraliście to? - usłyszałam podziw w jego głosie.

- Tak...

Zaczęłam kaszleć. Wyplułam jakąś ciesz i zobaczyłam, jak na ustach tworzy mi się krwawy bąbelek.

- Jest źle - powiedział na to Kennet.

- Wiem. Ale ten dyktafon... - znów zaniosłam się kaszlem. - Dowód na twą niewinność, na... na to wszystko...

- Pamiętałaś o mnie?

Nagle zirytowało mnie jego zaskoczenie. Ale wszystko to wydało sie takie odległe...

- Oczywiście... - stęknęłam. Nagle zdałam sobie sprawę, że widzę coraz mniej. - Powiedz mi tylko dwie rzeczy. Czy Damian...?

-Żyje.

- A czy ja... kogoś zabiłam?

- Nie.

Odetchnęłam głębiej. Więc nie jestem mordercą...

- Kennet, przeproś ode mnie Damiana, Sebastiana, wszystkich... I przywróć dobre imię tym, którzy... - nie mogłam mówić. Jednak zmusiłam się do jeszcze tego wysiłku. - Uniewinnij tych wszystkich, którzy padli ofiarą tych dwóch...

- Obiecuję. I jeszcze jedno ci obiecam, legendo. O tobie nikt nie zapomni.

Uśmiechnęłam się jeszcze. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to zdecydowanie za mało czasu, by załatwić to wszystko, co chciałam.

- Powiedz Damianowi, że... nie chciałam umierać. Kocham go i chciałam... być z nim, a nie... Ale z innej obietnicy... się wywiązałam...

- Przekażę. Zrobię wszystko, o co prosiłaś. I nigdy ci nie zapomnę tego, co zrobiłaś.

- Kennet, jesteś niewinny. - szepnęłam. I coś mi mówiło, że to będą moje ostatnie słowa.

- Dziękuję... Legendo.

Zamknęłam oczy z takim poczuciem dobrze zrobionej roboty. Bo udowodniłam, że niewinni rzeczywiście są niewinni.

Nie oszalałam. A skoro jest tu Kennet, policja dowie się o wszystkim. Więc mogę iść spać. Ale czy się obudzę? Teraz to wydało sie mało ważne.

***

Mind TrapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz