Rozdział 22

295 17 0
                                    

,,Poznaliśmy się w tym świecie i w tym świecie żyjemy.

Z tej drogi nie ma powrotu...''


Wróciłam do hotelu. Byłam wykończona. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie dopuszczę do tego, co się dzisiaj stało. Czułam się silna, ale nigdy nie będę gotowa na zabicie młodego, niewinnego chłopaka. Nieważne ile miałabym alkoholu we krwi, albo jak bardzo by mnie wtedy zdenerwował. Miałam wyrzuty sumienia. Przed oczami majaczyła mi jego twarz ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami. Mimo, że widziałam go pierwszy raz, przez parę minut, ostatnich minut jego życia, zapamiętałam go. Chciałam być silna. Postanowiłam walczyć z Mikiem, a nie się nim stać. Jednak było mi do tego blisko. Miałam jakiś wybór, on zawsze istnieje. Starałam się być mniej zła albo bardziej dobra, (jakkolwiek by to określić) niż inni. Miałam w sobie uczucia, cząstkę człowieczeństwa. Miałam własny rozum, brakowało mi tylko odwagi, by przeciwstawić się złu dookoła. Chciałam zmienić Mike'a, ale nie miałam zamiaru przewracać mu życia do góry nogami. Poznaliśmy się w tym świecie i w tym świecie żyjemy. Z tej drogi nie ma powrotu. Każda próba powrócenia do normalnego świata była skazana na niepowodzenie. Zresztą, sama nie potrafiłabym udawać, że to wszystko, co przeszłam nigdy się nie zdarzyło, ani nie zmieniło mnie w jakiś sposób. Czego mogłabym oczekiwać? Nagłym powrót na dobrą drogę byłby jakimś kiepskim żartem, a na pewno nie przekonało by to naszych wrogów do zostawienia nas w spokoju. Mike nigdy nie zostawiłby swojego życiowego sukcesu, a ja nie zamierzałam mu jego zabierać. Chciałam odzyskać mojego chłopaka i ocalić jedyną prawdziwą, odwzajemnioną miłość w moim życiu.

Przeszłam przez hol, witając się z recepcjonistkami. Mężczyźni ubrani w garnitury z aprobatą otwierali mi drzwi. Jadąc w windzie moje myśli błądziły wokół Justina. Byłam na niego wściekła, ale po dwóch dniach moja złość osłabła (chociaż byłam pewna, że jak tylko go zobaczę przybierze na sile, w końcu znałam samą siebie). Na pewno zasłużył na to, bym zgotowała mu piekło, jak tylko wróci. Już nawet wiedziałam jak się do tego zabrać. Zobaczymy, kto kogo będzie uczył. Nie wiedziałam, że tak bardzo będzie mi brakować jego obecności, złośliwości i nieustępliwości w chorej grze, którą ciągle ze sobą prowadziliśmy. Chciałabym jednak wiedzieć, jakim cudem słyszałam jego głos. Było to co najmniej dziwne, a o ile sobie przypominam nie mam ze sobą żadnych psychicznych problemów. Nie uwierzę, że mógłby wpłynąć w tak wielkim stopniu na moją wyobraźnię i zmysły przez swoje uwodzicielskie triki. Najlepiej zwalić to na wódkę, którą podał mi kelner w Black Dope. Tak też zrobiłam. Miałam ratować mój związek z Mike'iem, a nie myśleć o Justinie, dla którego byłam nikim i o moim chwilowym traceniu zmysłów. Ku zdziwieniu obsługi hotelu wysiadłam jedno piętro wyżej niż zwykle. To piętro było szczególne - znajdowały się w nim dwa gigantyczne apartamenty należące do Mike'a. Bezpieczeństwa pilnowało ośmiu członków specjalnej ochrony, na zmianę co dwanaście godzin. Ulubieńcami Mike'a byli Thomas i Rick, mieli okrucieństwo wpisane w oczach, jakby wypili je z mlekiem matki. Idealni towarzysze dla mojego chłopaka. Właśnie spotkałam ich przy drzwiach.
- Chcę się zobaczyć z Mike'iem. – powiedziałam, nie patrząc im w przerażające oczy, żeby czasem nagle nie zmienić zdania.
- Nie jest to dobra pora.- odparł grobowym tonem Rick. Gdybym nie była sobą w sekundę trafiłabym z powrotem do windy. Bez żadnej pomocy.
- Dlaczego? Bo jakaś prostytutka już mnie uprzedziła? – mruknęłam cicho, mimo to usłyszeli moją zgryźliwą uwagę.
- Zapytamy szefa czy chce cię widzieć, gdy dojdzie do siebie.- zaczął Thomas, ten bardziej powściągliwy z tej dwójki.
- W takim razie ja mu w tym pomogę.- powiedziałam głosem nie znoszącym sprzeciwu. Co może mi zrobić dwumetrowy goryl znający umiejętnie wszystkie sztuki walki na świecie łącznie z tymi, o których nie mam bladego pojęcia, skoro kieruje nim mój chłopak? Zrobiłam krok do przodu, a oni stanęli bezczelnie w drzwiach.- Ach, nie? – zapytałam, zstępując z nogi na nogę.- Zapytaj go. – powiedziałam oschle do Thomasa, starając się nie drażnić tykającej bomby o imieniu Rick. Obrócił się do mnie plecami (jak przystało na dżentelmena) i zaczął mruczeć coś niewyraźnie do słuchawki. Po chwili napiętej ciszy, oboje otworzyli mi drzwi. W pokoju panował zaduch, a z sąsiednich drzwi wydostawał się biały dym o charakterystycznym zapachu. Wstrzymując oddech otworzyłam drzwi jego sypialni i weszłam do środka. Zawsze było tu mrocznie. Jedynymi jasnymi punktami były białe detale w postaci lampy, gigantycznego zdjęcia panoramy Nowego Yorku i zasłon powieszonych kilka centymetrów od okien sięgających aż od podłogi po sufit z drzwiami balkonowymi . W pomieszczeniu dominowała czerwień i czerń. Meble były nowoczesne, a w łóżku Mike'a mogło zmieścić się pięć osób. W jego przypadku było to bardzo istotne. Przynajmniej mogłam się pocieszać faktem, że zdradza mnie tylko z pięcioma kobietami jednocześnie. Zastanawiałam się już od dawna, co mogę zrobić, żebym mu wystarczała. Żeby był we mnie zakochany tak, jak kiedyś. Chciałam być dla niego najważniejsza i nie było to egoistyczne. Już na samym początku naszej bliższej znajomości pogodziłam się z tym, że jego marzenia, (niosące nieszczęścia, ale marzenia) będą zawsze na pierwszym miejscu. Jeśli istniał jakiś sposób, żebym spełniła je i jednocześnie mogła uratować go przed nim samym, mogłam zajmować drugie. Nigdy nie zapytałam siebie, czy wtedy będę szczęśliwa, ale skąd miałam to wiedzieć, skoro jeszcze nie spróbowałam? Nie chodziło tylko o moje szczęście. Istotne było to, że potrafiłam uratować wiele ludzi, którzy chcieli żyć i zasługiwali na to. Jeżeli coś się zepsuło, trzeba to naprawić. Chyba to jedyna zasada, która obowiązuje w każdym świecie.
- Rachelle. – powiedział jakby nieobecny. Był sam, co mnie ucieszyło, ale dopiero teraz oderwałam się od natłoku myśli i zauważyłam, co się dzieje wokoło. Mike był zjarany. O to chodziło jego ochroniarzom, kiedy mówili :,,Jak dojdzie do siebie.'' Wokół niego poniewierały się plastikowe woreczki, tabletki i zapalniczki. Na dywanie rozsypał nawet trochę tabaki. W trzęsącej się dłoni trzymał fajkę wodną. Uśmiechnął się do mnie lubieżnie. – Przyszłaś się ze mną pobawić? – zaśmiał się, czkając.
- Zabawiłeś się już dosyć z tego co widzę, bez mojej pomocy. Przyszłam się tobą zaopiekować. – powiedziałam, zbierając z ziemi, to co udało się jeszcze pozbierać. Wyrzuciłam to do kosza na śmieci.
- Jak tam misja?
- Wykonana.- odparłam i poczułam jak obejmuje mnie od tyłu.
- To cudownie.- zaczął gmerać nosem moją szyję, na co się uśmiechnęłam. Wiedziałam, że jest pod wpływem bardzo silnych środków odurzających i to one pobudzały go do takich działań, tak więc musiałam to przerwać.
- Mike, jesteś zajarany. Nie jestem twoją zabawką. Jestem twoją dziewczyną, pamiętasz? – spojrzałam w jego oczy, gdy on opuszkami palców usiłował ściągnąć mi bluzkę. Pocałowałam go krótko w usta i pchnęłam go na łóżko. Spodobało mu się.- Wiesz, że nie lubię jak to robisz. – mruknęłam przy jego ustach, dłonią gładząc jego policzek.
- Nic nie zrobiłem.- uniósł ręce do góry w akcie niewinności.
- Właśnie widzę. Wiesz, że mógłbyś doprowadzić do własnej śmierci? – zaczęłam, wiedząc i tak, że mało będzie z tego pamiętał. Ta myśl jednak nie przekonała mnie do zakończenia swoich pretensji na temat jego zachowania. Odezwał się mamrocząc nieprzytomnie:
- Nie doceniasz mnie. Mam umiar. – szepnął, chcąc mnie pocałować, ale szybko z niego zeszłam i powiedziałam:
- Nie zrobię tego, kiedy jesteś zjarany. Przypominasz mi teraz tych wszystkich facetów, których karzesz mi zabić. – na te słowa jęknął, okazując niezadowolenie, ale nie zwróciłam na to uwagi. – Leżysz tu.- rozkazałam.
Gdy był nietrzeźwy przypominał łagodnego baranka. Czułam się jak jego matka. Człowiek, który uśmierca ludzi i sam wie, jakie ohydztwo sprzedaje, nie powinien tego brać. Tym bardziej, że używał tego jako śmiercionośnej broni. Czy nie bał się, że kiedyś pomyli sprawdzone świństwa ze swoimi laboratoryjnymi eksperymentami? Mike nie bał się niczego, tak mówili wszyscy, ale ja wiedziałam, że każdy ma coś, przed czym ucieka. Nawet on. Pootwierałam okna. Zadzwoniłam do Monique, która pomogła mi go szybko ogarnąć i pozwoliła mi na chwilę wyjść, żeby zmienić ubranie i umyć się od tego ohydnego smrodu. Powinnam być do niego przyzwyczajona, ale kojarzył mi się ze wszystkim, co najgorsze. Problem nie siedział w zapachu narkotyków, ale w mojej głowie. Nie mogłam ich lubić. Zawsze brałam je z pewnym wahaniem. Moje ofiary nie obchodziły się z narkotykami jak ,,zwykli ludzie,'' byli zdobywcami, zwycięzcami szukającymi przygód i nowych doznań. Znudzeni rutyną, mieli się za pięknych i wspaniałych, znajdujących się ponad wszystkimi. Istniał też drugi typ - młodzi mężczyźni okazujący się uzależnionymi ćpunami na posyłki lub tacy, którzy po prostu wpadli w kłopoty.
Szybko wróciłam do Mike'a po drodze nie oszczędzając bardzo odpowiedzialnych ochroniarzy.
- Najlepsi ochroniarze, którzy mogli doprowadzić do takiej bzdury jaką jest przedawkowanie narkotyków przez jednego z największych i najlepszych dilerów na rynku. Macie jak zwykle wszystko pod kontrolą - gorzka kpina wrzała w moim głosie. - Zobaczymy, co powie Mike jak... hmm ,,dojdzie do siebie.''- syknęłam, podczas gdy oni stali jak marmurowe posągi z nieruchomym wyrazem twarzy.
- Idź do siebie, popilnuję go. – odparłam ciepłym głosem przytulając roztrzęsioną Monique, kiedy ponownie weszłam do pokoju.
- Nie wiedziałam, że on... gdybyś tutaj nie przyszła...– szepnęła, kładąc mi głowę na moim ramieniu. – Przecież jutro mógł już nie żyć.
- Ale żyje. Jest silny, takie coś nie mogłoby go złamać. – powiedziałam, chcąc ją uspokoić.- Nie jest w krytycznym stanie, jutro będzie miał mały zanik pamięci, ale wszystko z nim w porządku. – powiedziałam odklejając się od niej i czułym gestem założyłam jej niesforny kosmyk włosów za ucho. Miała rozmazany makijaż i podkrążone oczy od płaczu. Naprawdę bardzo go kochała, nie mogła go nienawidzić, przecież była jego siostrą. Zazdrościłam jej, z jednej strony taka miłość jest najłatwiejsza, a z drugiej nikt nigdy nie będzie kochał mnie taką samą miłością, jaką ona darzyła jego. Mimo, że czasem tego nie doceniał, wiedziałam, że czuje do niej to samo.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę? Mogę zostać. – zaoferowała.
- Tak, będę tu z nim, dopóki się nie obudzi. Zaufaj mi. Musisz wypocząć, jutro masz ciężki dzień. Zastanów się, co mu powiesz, gdy stanie na nogi.- uśmiechnęłam się do niej, mówiąc zdecydowanym tonem głosu, aby ją przekonać.
- Opowiem mu, jakim jest idiotą. – odpowiedziała siląc się na uśmiech i wyszła, zostawiając mnie z nim samą.
- Mike? – zapytałam, wchodząc do ciemnego pokoju nie mogłam nic dostrzec.
- Tu jestem.- powiedział rozbawiony.
- Idź spać.- poprosiłam i usiadłam na jego łóżku.
- To chodź ze mną. – powiedział chwytając mnie za ręce i ciągnąc w dół.
- Dobrze, ale nic więcej. Mogę położyć się koło ciebie.- byłam na niego wściekła, ale bez sensu było teraz na niego krzyczeć. Zjarany czy nie, przypominał dawnego siebie.
- Obiecujesz?
- Tak. – odpowiedziałam, nie widząc innego wyjścia. Może ta noc zbliży nas do siebie. Szkoda tylko, że nie jestem w stanie porozmawiać tak spokojnie z jego pełnosprawnym umysłem. Jakby zapomniał o tej nocy, będę musiała wszystko zaczynać od nowa. Miejmy nadzieję, że nie będę musiała mu wszystkiego przypominać.

Addictin' Game JB|FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz