Rozdział 40.2

153 11 0
                                    


,,Jest coś gorszego niż strach przed śmiercią. 

To strach przed tym, że stracisz osobę, którą kochasz najbardziej na świecie.''



******

Weszliśmy do Four Seasons George V Paris. Gdy rozejrzałam się po holu miałam wrażenie, że po prostu pomyliliśmy hotele, cofnęłam się do wyjścia, ale Justin spojrzał na mnie ostro, przywołując mnie tym do porządku i pociągnął mnie w stronę rejestracji.

- Miałem rezerwację na dzisiaj na nazwisko Stevens. – odparł czarująco uśmiechając się do recepcjonistki. Tamta odwzajemniła jego uśmiech, bo co innego mogłaby zrobić? Ja jak zwykle w takiej sytuacji stałam się dla niej niewidzialna. Chociaż raz chciałabym, żeby obsługiwała go jakaś obleśna starsza i nieuprzejma kobieta z moherowym beretem na głowie, czy ja proszę o tak wiele? Ale nie, wszystkie muszą być śliczne, zgrabne i uśmiechać się do niego śnieżnobiałymi zębami jakby dopiero co wyszły od dentysty. To samo było dzisiaj w samolocie. ,,Czy chce pan może kawy, herbaty, a może szampana do picia?'' Nie, gdyby chciał, to sam by ją o to poprosił. Nie musiała do niego przychodzić co pół godziny i proponować mu wszystko, co mają w swoim bufecie. Można dostać od tego szału. Znając moje wielkie szczęście nawet starsza pani z moherowym beretem nie mogłaby się oprzeć mojemu chłopakowi. Czemu nie mogą w nim widzieć brzydala? Bo on po prostu z natury jest zniewalająco przystojny. Sama chciałaś, to masz. – Czy jest coś jeszcze, co możemy dla pana zrobić, panie Stevens? – uśmiechnęła się szeroko, podając kartę otwierającą drzwi apartamentu. Myślała że nie zauważę jak specjalnie dotknęła go opuszkami swoich palców podając mu kartę do pokoju. Zmroziłam ją wzrokiem i wyszarpnęłam im to plastikowe ustrojstwo. Nieprawdopodobne! Dziewczyna z recepcji wreszcie mnie zauważyła...

- Justin, chodź idziemy.- zawołałam nawet na niego nie patrząc. Miałam zamiar pomóc mu z walizkami, ale jakoś w tamtej chwili nagle mi się odechciało. Otworzyłam drzwi apartamentu. Na środku znajdował się salon, z którego można było przejść do jadalni połączonej z kuchnią i do sypialni z łazienką. Podeszłam do okna z którego rozciągał się widok na oświetloną wieżę. Justin zajął się ciężkimi walizkami, bo nie chcieliśmy korzystać z pomocy pracowników hotelu. Mogliśmy mieć problemy za przechowywanie broni i ostrych narzędzi. Zdążyłam już trochę wyschnąć, ale moje ubrania nadal były wilgotne. Chciałam wejść do łazienki i poszukać jakiś ręczników hotelowych, żebyśmy mogli się nimi wytrzeć, ale zatrzymałam się na widok luksusowego małżeńskiego łóżka. Możliwe, że wymsknęło mi się jakieś maleńkie westchnienie zachwytu. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkiego łóżka. Było większe niż łóżko Howarda. Justin postawił walizki przy ścianie w przedpokoju, po czym stanął za moim plecami i podążył za moim wzrokiem.

- Wygląda na wygodne. – ocenił, a ja nie miałam wątpliwości, że po naszych głowach chodziły te same myśli.

- Tak.- przyznałam mu rację. Wcale nie myślałam o tym, żeby go na nie rzucić...WCALE. Przecież nasze rozmowy są całkiem normalne. W końcu ludzie podziwiają i oceniają różne rzeczy... Po prostu łączyła nas wspólna pasja do łóżek.

- Skąd wziąłeś pieniądze na taki hotel? – spytałam, sięgając po mięciutkie i milutkie ręczniki, rzucając jednym z nich w Justina. Zaczęliśmy się wycierać. Moje włosy skręciły się w loki trudne do rozczesania. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją w łazience. Wilgotna bluzka opinała moje ciało , a pod spodem prześwitywał mi stanik. Zdjęłam mokre buty i postawiłam je na podłodze pod kaloryferem.

Addictin' Game JB|FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz