Rozdział 44

178 11 1
                                    


,,Skoro nie mogłam wybrać życia takiego, jakim chciałam żyć,

może pozwól mi chociaż umrzeć tak jak chcę...''

Nazywam się Rachelle Roberts i się nie boję. Nazywam się Rachelle Roberts, mam dwadzieścia lat i nie jestem mordercą. Jedyne czego chciałam to kochać i czuć się bezpieczna. Nazywam się Rachelle Roberts byłam blisko szczęścia i mnie opuściło. Po prostu, już po wszystkim. Moja bajkowa bańka mydlana po prostu pękła i rozpłynęła się w duszącym powietrzu smutku. Nazywam się Rachelle Roberts i przez cztery lata, tylko to nie uległo zmianie. Cała reszta mojego życia to ból, który wciąż rani i rośnie, aż stanie się tak wielki, że rozedrze mi serce. Wszystko, w co wierzyłam okazało się kłamstwem. – te myśli kotłowały się w mojej głowie. Powtarzałam je z tysiąc razy. Z przymkniętymi oczami płakałam, powoli tracąc przytomność... Wiedziałam, że nikt nie jest w stanie mi pomóc. Skulona w kącie mojej celi czułam się jakby stała się jej częścią. Do tego stopnia skupiłam się na powtórzeniu moich myśli, że ledwie zauważyłam kiedy ktoś stanął tuż obok mnie.

- Obudź się! – usłyszałam krzyk, a następnie poczułam uderzenie w twarz. Jęknęłam niemrawo. – Obudź się! – usłyszałam ponownie i otrzymałam kolejne uderzenie zadane tą samą dłonią. Jakby się zastanowić nie dość, że nie miałam siły aby podnieść rękę, żeby się obronić to mój policzek był na tyle sparaliżowany, że prawie nie odczułam bólu. Wystarczyło, że czułam go w środku. Zamrugałam oczami, zajęło mi dłuższą chwilę by zacząć widzieć w miarę wyraźnie. Kiedy napotkałam intensywne niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z nienawiścią uderzyłam tyłem głowy o ścianę, o którą się opierałam. Całkiem o niej zapomniałam, chciałam po prostu jak najszybciej oddalić się od mojego byłego. Nawet jeden centymetr byłby zbawienny.

- Spokojnie kochanie, jeszcze stanie ci się krzywda.- zaśmiał się szyderczo uśmiechając. Doskonale wiedział, że krzywda już mi się stała i to głównie on był jej winowajcą.

- Powiedziałam ci już wszystko, co chciałam. Nie będę przepraszać za to, że się zakochałam.- wyszeptałam sucho, nie mając siły nawet zmierzyć się z jego ciemnymi, wrednymi, niebieskimi oczami, w których kryło się nic innego, jak tylko okrucieństwo.

- Może by tak z nią skończyć, misiu? – usłyszałam zgryźliwy śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Gorgina, z rozkapryszoną miną przyglądała się mi i oczekiwała na reakcję Howarda. Ostatnio zapewniała mnie, że mężczyzna tak bardzo się w niej zakochał, że spełnia jej wszystkie zachcianki. Była to czysta prowokacja. Sądziła, że zaboli mnie fakt, że teraz ona jest z nim tak blisko, jak ja kiedyś. Popełniła wielki błąd, moje serce dotąd pałające do niego miłością i współczuciem teraz zdążyło wypełnić się tak wielką nienawiścią, że już nie miałam względem niego żadnych pozytywnych uczuć. Mogła mówić do niego słodkimi słówkami, ale mnie to nie poruszało. Wcale. Znałam go też lepiej niż ona i wiedziałam, że nienawidzi kiedy ktoś odnosi się do niego w ten sposób. Nawet tak piękna, wysoka i zgrabna blondynka jak ona. Jest szefem, nie misiem.

- Nie. – odparł chłodnym tonem. Tak, zdecydowanie już je z jej ręki.- parsknęłam z ironią w myślach. Ty parszywa, dwulicowa przybłędo... może nie jestem już jego dziewczyną, ale odzywa się do mnie z większym szacunkiem po tym, jak go zdradziłam niż do ciebie teraz, kiedy ponoć z nim jesteś. Nawet wtedy, gdy był na mnie zły, nigdy nie słyszałam tak zimnego głosu, który sprawiałby, że każdemu stanęłyby włosy na plecach.- Jeszcze nie. Znam ją. Będzie błagała mnie, żeby mogła wrócić, ale ja już nie będę taki dobry jak kiedyś. – A to nowość... Mike i dobry to słowa totalnie się wykluczające i co do tego nie miałam już żadnej wątpliwości.

Addictin' Game JB|FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz