Rozdział 15

347 23 3
                                    

,,To jest jak cień, chociaż będziesz chciał przed nim uciec,

on należy do ciebie i zawsze za tobą podąża...''

Poczułam, że robi mi się zimno. Chciałam otworzyć oczy, ale za bardzo się bałam. Dreszcze przebiegły po moim ciele, co oznacza że jestem cała i zdrowa. Ach, to cholerne szczęście. Dotarło do mnie coś jeszcze, mianowicie to, że nie jestem sama. Czułam czyjś dotyk. Ktoś trzymał mnie za rękę i to z bardzo konkretną siłą. Mówił chyba do siebie, a przez szum drzew i ból głowy nawet nie usiłowałam tego zrozumieć. Leżałam na czymś twardym. Ubita ziemia, trawa, gdzie nie gdzie kamienie... na pewno to było to. A tam gdzie ziemia, trawa i kamienie... tam są też robale. Dobra, dosyć śpiąca królewno, trzeba się ruszyć. Na sto procent ktoś, zauważył mój grymas na twarzy i pochylił się nade mną niżej.

Poczułam czyjeś usta... znajome, ale nim to do mnie dotarło otworzyłam oczy.

- Hej, nie tak szybko.- warknęłam czując ostry ból w nodze. Nie potrzebuje żadnego RKO. Ciemny kształt zaczął nabierać kolorów i ostrości. Okazał się być NIM. – Matko przenajświętsza... znowu ty. Dlaczego, Boże dlaczego ty mi to robisz? – westchnęłam na głos patrząc w niebo. Powoli zaczynało się ściemniać.

- Skończyłaś już? – mruknął Justin, wbijając we mnie swój wzrok. Pomógł mi wstać.- Jak się czujesz? - ależ on troskliwy... przecież ja tylko wyskoczyłam z pędzącego samochodu jakiś czas temu... Drobnostka.

- Poradzę sobie sama.- odparłam, zabierając swoje ręce z jego szyi.

- Jak zwykle.. zawsze musisz być taka uparta? – zapytał mój wybawca.

- Czekaj, niech pomyślę... to bardzo trudne pytanie.- powiedziałam z przekąsem.- Myślę, że tak inaczej nie byłabym sobą.- uśmiechnęłam się słodko. Po czym stanęłam o własnych siłach na ziemi. – Au!- ryknęłam i spojrzałam na swoją nogę.

- Mówiłem.- bez jakiegokolwiek uprzedzenia wziął mnie na ręce.

- Nienawidzę tego. – westchnęłam.- Jak zgrywasz bohatera.- uściśliłam widząc jego niezrozumiałe spojrzenie.

- Jestem nim. – odparł z dumą, a ja wzniosłam oczy ku niebu... ponownie.

- Jesteś silny. – stwierdziłam inteligentnie, gdy z łatwością mnie niósł. Zastanawiałam się, czy przeszkadza mu rana, ale z przykrością musiałam stwierdzić, że tym razem, na pewno mu jej nie opatrzę. Dlaczego? Wiem, czym mogłoby się to skończyć, a tego właśnie chciałabym uniknąć. Teraz miałam świadomość, co tak naprawdę się dzieje i nic już nie mogłoby mnie usprawiedliwić. – Jak tam twoja rana na brzuchu... boli? – uśmiechnęłam się na samo wspomnienie, mając nadzieje, że tego nie spostrzegł. Śmieszyło mnie to, że potrafiliśmy ze sobą rozmawiać w taki sposób, jakbym wcale nie należała do tego ześwirowanego świata wariatów. Jakbym wcale przed chwilą nie otarła się o śmierć, ścigana przez gangsterów, którzy jakimś cudem wiedzą kim jestem, a to jest jeszcze bardziej niepokojące. Jakbyśmy byli zwykłymi nastolatkami... na spacerze, cóż może w samym środku dzikiego lasu, ale jak zwał tak zwał.

- Nie.- powiedział sucho. Nastała chwila ciszy. Wpatrywaliśmy się w siebie, a ja usiłowałam się nie rumienić.

- Dobra, co się stało i jakim cudem mam tak zmasakrowaną nogę. – stwierdziłam, że w takim układzie muszę sięgnąć po konkrety.- Gdzie Jev i Monique? – uświadomiłam sobie nagle o ich nieobecności. Boże, nie możesz być nim tak zaślepiona, to nigdy się tobie nie zdarzało.– pomyślałam mentalnie uderzając się w twarz. Siostra Mike'a jest dla mnie jak rodzina... jak mogłam o nich zapomnieć? Powinnam od razu zapytać. Mam szczerą nadzieje, że Justin nie dowie się jak wielki ma na mnie wpływ, bo bez trudu by to wykorzystał. – Pamiętam jak jechaliśmy samochodem i Monique coś wykrzyczała, ale dalej film mi się urwał.- dodałam, ułatwiając mu początek.

Addictin' Game JB|FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz