Rozdział 30

281 14 1
                                    

  ,,Nigdy nie powiesz nikomu o tym, co widziałaś i słyszałaś...''  

O czwartej w nocy zajechaliśmy do klubu. Miałam dość wrażeń na dziś, dlatego usnęłam w drodze na tylnej kanapie. Gdy tylko się obudziłam zauważyłam wpatrzonego we mnie Justina. W obawie, że ktoś może nas zauważyć usiadłam gwałtownie na kanapie uderzając głową w otwierający się dach. Przyłożyłam dłoń do pulsującego bólem miejsca. Byłam cała potargana, spojrzałam na niego z grymasem.
- Dobrze się czujesz? Nie możesz mnie tak brutalnie budzić.- warknęłam słabym głosem.- Co jeśli ktoś nas zauważy? – dodałam szeptem.
- Scoot poszedł do sklepu za rogiem po fajki. – Ciekawe czy pomyślał też o kupieniu mi śniadania. - Nie mogłem cię obudzić. – kucał przede mną w otwartych drzwiach samochodu.- Może skorzystamy z okazji, że go nie ma. – Dopiero co się obudziłam, a on już... Ugh, nie cierpię go. Mogłam spodziewać się, że Justin będzie miał jakieś specjalne wymagania, ale nie przeszło mi przez myśl, że będę musiała być jego zabawką dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czy on naprawdę nie może za siebie?
- Nie myśl o tym. – powiedziałam krótko przeczesując włosy palcami, gdyż zapomniałam szczotki do włosów.
Pochylił się nade mną dając mi całusa w usta krótkiego, ale konkretnego.
- Cały czas o tym myślę. – odpowiedział, wpatrując się we mnie swoimi brązowymi tęczówkami.
- Mamy być ostrożni... – powiedziałam jak zahipnotyzowana, gdy tylko oderwał usta od moich. Przed chwilą chciało mi się okropnie spać, a teraz? Teraz, mam ochotę zamknąć się z Justinem w samochodzie, zasłonić wszystkie okna i zapomnieć o wszystkim. Jak on to robi?
- Przestań myśleć, tylko zacznij robić. Jeżeli ktokolwiek się dowie...
- Tak wiem. – przerwał mi rozdrażniony. Również nie byłam tym zachwycona i mimo, że miałam rację to samej trudno było mi się pogodzić z tym, że Justin nigdy nie będzie oficjalnie moim chłopakiem. Czemu to zawsze ja muszę być tą rozsądną i odpowiedzialną? Wysiadłam z samochodu kierując się na blokowiska.
– Gdzie jest to mieszkanie? – zapytałam starając się walczyć z moim porannym brakiem koordynacji ruchowej. Justin widząc, że mam małe problemy z równowagą na wysokich obcasach podtrzymał moje ramie.
- W druga stronę. – westchnął równie nieprzytomnym głosem, po długiej wykańczającej jeździe samochodem. Dałam mu się obrócić. Przede mną znajdował się klub. Szukałam innych budynków, ale wygląda na to, że znaleźliśmy się na końcu jakiegoś małego, urokliwego miasteczka. Coś ostatnio uwielbiamy się do nich wybierać... Co tym razem mnie tu spotka? Nie miałam pojęcia. Czy się bałam? Nie, w końcu nie byłam sama. Miałam swojego obrońcę i tym razem mu ufałam.
- Musieliśmy się zgubić. Na pewno nie pomyliliście adresu? – zapytałam ziewając z opóźnieniem zakryłam przy tym usta dłonią. Wyjęłam z torebki miętową gumę. Ledwo zdążyłam wziąć jedną, Justin wyrwał mi ją z ręki. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nie chcę by śmierdziało mi z buzi, gdy ty będziesz smakować miętą.
- Aha. – mruknęłam. Wcale nie śmierdziało mu z buzi. Nie śmierdziało jakąś minutę temu, gdy się całowaliśmy. – Nie zamierzam wymieniać z tobą śliny przez najbliższe parę godzin. Jeszcze pamiętasz, że Scoot nam towarzyszy?
- Oczywiście. że pamiętam. Jest jak wrzód na dupie. – mruknął rozkapryszony.- Może nie zamierzasz, ale nie masz wpływu na to, co ja chcę.- Znowu zaczynamy te słowne gierki? To wszystko jest chore. Miał rację, nie miałam na to wpływu. Jeśli naprawdę chciałby przelecieć mnie na rogu ulicy z pewnością by to zrobił, a ja mimo wstydu bym mu nie uciekła.
- Robi to, co powinien w przeciwieństwie do nas. – skomentowałam, nie chcąc żeby mnie dalej podpuszczał.
- Mniejsza o to, nie pomyliliśmy adresu. Przyjaciel Candice znajduje się w tym klubie.
- Świetnie. W takim razie co my tu jeszcze robimy? – uśmiechnęłam się zadziornie i tym razem bez jego pomocy szłam odważnym krokiem do klubu. Przy wejściu stało kilku mężczyzn, palili papierosy i rozmawiali. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Byli bardzo zainteresowani czymś za mną. Obróciłam się odruchowo, chociaż wiedziałam, że to Justin się tak za mną wlecze. Czy on działa tak na wszystkich? Gdy weszliśmy do klubu wreszcie zrozumiałam, co tutaj się dzieje. Klub Peace był klubem dla gejów. Nigdy wcześniej w takim klubie nie byłam. Gdy dostrzegłam dwóch obściskujących się facetów na kanapach omal nie zebrało mi się na wymioty. Wszyscy pożerali Justina wzrokiem. Widziałam dezorientację na jego twarzy. Oboje nie chcieliśmy się tu znaleźć. Było mi bardzo niezręcznie, bo oprócz dwóch kelnerek byłam tam jedyną dziewczyną. Niewidzialną dla wszystkich. Znalazłam się w zupełnie nowej sytuacji i nie ukrywałam, że nie miałam pojęcia jak się w niej odnaleźć. Mój trener za to szybko pozyskał uwagę wszystkich w klubie. Puszczali mu oko, specjalnie na niego wpadali mimo, że ludzi o tej godzinie nie było już dużo. Jednak istnieje jakaś sprawiedliwość na świecie. Niech teraz on pobędzie chwilę na moim miejscu. Justin obrócił się na pięcie i bez ostrzeżenia mnie wyszedł szybkim krokiem z klubu. Nie zdążyłam nawet spytać kelnerki o Petera, już musiałam za nim biegać.
- Justin! Czekaj! – krzyczałam za nim, ale nawet się nie odwrócił. Dorwałam go dopiero przy samochodzie chwytając się kurczowo palcami jego umięśnionego ramienia tuż ponad łokciem. – Co ty robisz? - syknęłam przez zęby, żeby otrząsnąć go z transu.
- Jedziemy do Nowego Yorku. – zarządził, szukając kluczyków w kieszeniach swojej kurtki ze skóry.
- Justin! Nie! Co ze Scootem? Nigdzie nie jedziemy! Muszę znaleźć Petera! – mówiłam coraz głośniej, szarpiąc się z nim, bo nie mogłam zwrócić na siebie jego uwagi. Zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Pchnęłam go na auto i przycisnęłam dłońmi jego klatkę piersiową do okna samochodu. Nie odepchnął mnie, nawet na mnie spojrzał. – Posłuchaj mnie. – poprosiłam spokojnie, szukając zrozumienia w jego oczach. – Obiecałam to jej. – patrzył w moje oczy, jakby wzrokiem mógł narzucić mi swoje zdanie. Nie dałam się. Pod palcami czułam jak wzdycha zrezygnowany.
- W porządku, idź. Załatw to, a ja poczekam tutaj na Scoota.- odpowiedział, a biała para unosiła się z jego bladoróżowych ust. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wzięłam ją od niego i schowałam do kieszeni z powrotem.
- Co? – powiedział niezadowolony, gdy to zrobiłam.
- Wracasz tam ze mną teraz. Proszę cię. Mogę ci się nawet ładnie odwdzięczyć. – uśmiechnęłam się przytulając się do niego i zstępując z nogi na nogę. Spojrzałam w kierunku sklepu. Pusto. Pocałowałam go długo i z pasją. Gdy poczułam, że jego ramiona mnie obejmują w tali wsunęłam język między jego usta. Smakował miętą. Następnie przerwałam pocałunek powtarzając -Proszę.- mruknęłam słodko w jego ucho, ustami zahaczając o miękki płatek.
- Rachelle... - powiedział moje imię wywołując tym ciarki na moich plecach. Ten jego cholerny głęboki, męski głos. Nigdy nie będę miała go dosyć.
- Jeżeli jakiś gej by mnie zgwałcił miałbyś mnie na sumieniu. Wracasz tam ze mną. – uśmiechnęłam się, chwytając go za rękę ciągnęłam go w stronę Peace.
- Nie. Nie pójdę tam, ci goście to jacyś psychole. Gapią się na mnie.- odparł chłodno z założonymi rękami ściągając brwi.
- Skarbie, jesteś bardzo przystojnym, smacznym kąskiem. Nie dziw się, że patrzą. – powiedziałam kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Nie możemy wyrzucić tej kartki i wrócić do domu? – zapytał zmiękczając ton głosu, patrząc na mnie błagalnie i wydymając usta w grymasie.
- Zepnij tyłek, im szybciej wejdziemy tym szybciej wrócimy. – zaśmiałam się powtarzając jego własne słowa, ale zauważyłam coś na kształt przerażenia w jego oczach. Justin czegoś się bał? To niemożliwe. Jednak to prawda, że piękny wygląd może okazać się przekleństwem. Chodzącym, cholernie gorącym przekleństwem. Jak Bóg mógł stworzyć kogoś tak pięknego jak on? – Boże, patrzysz na mnie jakbym co najmniej prosiła cię, żebyś poszedł na wojnę.
- Na to prędzej bym się zgodził. – bąknął i włożył dłonie do przednich kieszeni spodni, które luźno opadały na jego biodra i odsłaniały kawałek bielizny. Jeśli nie chce, żeby się tak na niego gapili może lepiej od razu się rozbierze. Pozwoliłam sobie po chwili popatrzeć na jego tyłek, po czym skarciłam się w myślach. To co robię jest niedorzeczne. Nie mam myśleć o jego tyłku, ani się na niego patrzeć, bo mam ważniejsze sprawy do zrobienia, a jego tyłek mogę sobie podziwiać później... w mojej sypialni. Pobiegłam za nim i ponownie weszliśmy do klubu napalonego hektolitrami testosteronu.
- Gdzie jest Peter? - zapytałam opierając się o ladę. Kelnerka spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem, ale ożywiła się gdy zauważyła mojego trenera... niedługo on będzie wykonywał moją robotę, jak tak dalej pójdzie.
- Zależy kto pyta. – odparła uśmiechając się do Justina, mimo że to ja z nią rozmawiałam.
- Jestem znajomą jego najlepszej przyjaciółki, mam do niego sprawę.- odparłam całkiem nie przejmując się tym, że ta dziewczyna kompletnie mnie ignoruje i mierzy mojego faceta... Dlaczego jestem tak cholernie o niego zazdrosna? To niezdrowe. Całe szczęście, że on o tym nie wie.
- Schodami na górę. – odpowiedziała ciepłym głosem. Na te słowa natychmiast zerwałam się w kierunku nich. Jednak kelnerka wreszcie raczyła mnie zauważyć dodając: - Dziewczyny nie mają prawa tam wchodzić. Twój kolega musi cię wyręczyć. – słysząc jej prowokacyjny ton głosu miałam ochotę rzucić się na nią z rękami. Okej, pewnie nie lubiła swojej pracy i zazdrościła mi kolegi, ale to nie powód by traktować mnie w tak chamski sposób. Nie wiem czy to był jej głupi wymysł, żeby tylko mnie zirytować, czy może mam do czynienia z dyskryminacją płci pięknej. Od początku mi się tu nie podobało. Jeżeli Peter jest właścicielem tego klubu to w tej chwili miałam ochotę wsadzić mu tę karteczkę prosto do gardła by się nią udusił. Mimo ostrzeżeń kelnerki i wyzwisk skierowanych w moją stronę, zdecydowałam, że pójdę z Justinem do Petera. Po pierwsze nie byłam na tyle głupia by zostawiać go samego. On pewnie sam tego nie chciał, bo jak na razie ochraniałam go przed zawieraniem nowych znajomości. Nikt nie podszedł do niego, póki ja przy nim byłam. Po drugie nie mogłam też zapomnieć, że mój uwodziciel mógł wyrzucić kartkę do najbliższego kosza na śmieci, a potem łgać mi prosto w oczy, że zrobił to, o co prosiłam. To ja złożyłam obietnicę, on nie miał obowiązku jej dotrzymać. Jednak ja chciałam zrobić wszystko, co w mojej mocy by tak się stało i dopilnować tego osobiście. Weszliśmy do wszechstronnego pomieszczenia. Był to mały pokój. W jego centrum znajdowało się biurko, na którym rzeczy były porozrzucane w nieładzie. W kącie stała skórzana kanapa, zakryta męskimi ubraniami, co pozwoliło mi stwierdzić, że ich właściciel najwyraźniej śpi w klubie. Obok kanapy stał w pełni wyposażony barek. Wysoki czarnowłosy chłopak siedział na fotelu opierając nogi o blat biurka, popalał papierosy, a następnie popijał alkohol.
- O co chodzi?– zapytał na wstępie, bez żadnego przywitania. - Co ta dziewczyna tutaj robi? - dodał nieuprzejmym tonem, kiedy zauważył mnie w progu.

Addictin' Game JB|FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz