Rozdział 36

212 15 1
                                    


,,Przeszłość należy do przeszłości. Czasami nie warto jej znać.''  


Co on z nią robił? Zadałam sobie to pytanie po raz setny leżąc na łóżku niewyspana. Jak mogłam spać po tym, co zobaczyłam? Zaczęłam nienawidzić tę dziewczynę. Od początku mi się nie podobała. Nie znałam jej, a moja nienawiść wynikała tylko z tego, że widziałam ją w nocy z Justinem. Przyznaje, nie zachowałam się sprawiedliwie. Kiedy w grę wchodzi tak potężne uczucie jakie łączyło mnie i Justina, człowiek zapomina o tym, co racjonalne. Nie myśli rozumem, ale czuje sercem. Moje serce było w fatalnym stanie. W mojej głowie panowała pustka. Nie wiedziałam jak zacząć ten dzień, co powiedzieć gdy zobaczę się z Justinem, ani tego jak powstrzymać się przed rzuceniem się tej blondynie do gardła. Westchnęłam głęboko, będąc pewna jednej rzeczy. Ten dzień nie będzie zwykłym, spokojnym dniem i chcąc nie chcąc muszę wstać. Chyba popadam w rutynę odkąd Mike nie ma dla mnie żadnych zadań. Wcześniej nawet o tym nie myślałam, przytłoczona wszystkim, co się działo. Przedtem adrenalina była dla mnie źródłem spokoju. Czułam się wtedy silniejsza od całego świata, niemalże niezniszczalna. Rozumiałam, że opuszczanie hotelu nie jest dobrym pomysłem, tym bardziej że nadal nie wiedziałam, kto chciał do mnie strzelać. W dzień starałam się o tym zapominać, by normalnie funkcjonować. W nocy natomiast śniłam koszmary, w których uciekłam od mojego oprawcy, a gdy wreszcie miał ukazać mi swoją twarz budziłam się z gwałtownie bijącym sercem i duszącym krzykiem, który chciał nieudolnie wydostać się z moich ust. Jego początek zawsze był taki sam. Przede mną stoi Justin, obracam się w tył i widzę Mike'a omal nie dostając zawału, który tylko się do mnie uśmiecha jak gdyby nigdy nic, w lewej dłoni trzymając kieliszek z alkoholem. Obracam się w stronę Justina, który nagle znika. Słyszę strzał, jak na alarm wbiegam do budynku. Błądzę między korytarzami w hotelu tylko po to, by chwilę później stać w nieznanym mi pustym pokoju bez drzwi. Orientuję się, że nie jestem w nim sama. Przede mną stoi człowiek w czarnym przebraniu. Ktoś celuje we mnie pistoletem, podnosi swoją drugą dłoń by zdjąć kominiarkę. Wszystko nagle zatrzymuje się w czasie i słyszę kolejny strzał, a potem krzyk osoby, której nie mogę rozpoznać. Koniec.

Mimo, że po pierwszym razie wiedziałam, co dzieje się dalej, nie mogłam temu zapobiec. To było jak pewnego rodzaju rytuał i chociaż nie chciałam czegoś robić, nie miałam na to wpływu. Znałam koniec tego koszmaru, ale nie pomagało mi to w opanowaniu przerażenia. Wiedziałam, że to tylko fikcja, że to wszystko jest nieprawdziwe, ale cały czas budząc się na drugi dzień byłam oszołomiona tym, co zobaczyłam. Kładłam się spać ze świadomością, że nie ucieknę od tego snu. Jakby ktoś co chwile wciskał przycisk ,,replay'' i przyprawiał mnie tym o conocne deja vu. W tak wyśmienitym nastroju siedziałam w pokoju, zapominając o utrzymaniu formy i codziennych treningach zaczęłam pożerać pudełko lodów czekoladowych, które zwędziłam z restauracyjnej kuchni. Około dwunastej zapukała do mnie Monique.

- Lody czekoladowe na śniadanie? – zapytała zdziwiona, stojąc w drzwiach.

- Jest jakiś zakaz, że nie można ich jeść na śniadanie? – zadałam pytanie retoryczne, rozgoryczona i rozzłoszczona, co zapewne było wyczuwalne w moim głosie. Jak na ironię większość rzeczy, które robię jest niezgodne z prawem.

- Powinnaś zjeść coś porządnego. – weszła do mojego pokoju i usiadła wygodnie na łóżku. Zmierzyłam ją wzrokiem od góry do dołu.

- Ale lody są smaczniejsze. – powiedziałam wbijając łyżkę w czekoladową słodką masę, nabierając ją do buzi. – Jeśli zamierzasz mi teraz mówić, że będę przez nie gruba to oszczędź sobie. Mam gdzieś ile mają kalorii. - kiedy łyżeczka po wylądowaniu w moich ustach stała się pusta, zaczęłam wymachiwać nią w powietrzu, akcentując ważniejsze dla mnie słowa, czując przy tym jak czekoladowa rozkosz rozpływa się w moich ustach.

Addictin' Game JB|FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz