Rozdział 3

8.4K 345 117
                                    

Następnego dnia obudził mnie dzwonek mojego telefonu.

- "Zabiję go" - pomyślałem, kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu imię mojego kumpla.

- Czy ty wiesz, która jest godzina - powiedziałem na przywitanie.

- Ciebie też miło słyszeć i ta, dochodzi 12.00 - zaśmiał się - A tak na serio, to jutro o 00.00 mamy wyścig. Do zgarnięcia jest niezła stawka, 10.000.

- Gdzie?

- Zaczyna się przy Ramada Florida City, a kończy przy Manatee Bay Marine.

- Trochę dużo, ale i tak jadę. Będzie reszta?

- Oczywiście. Dobra, muszę kończyć, nara.

- Siema.

Rzuciłem komórkę na poduszkę obok.

- Victor, chodź na śniadanie - krzyknęła mama z kuchni.

Zwlokłem się z łóżka, ubrałem spodnie dresowe i zszedłem na dół.

- Victor, Sophie chce odwiedzić Melanie w szpitalu. Pojedziesz z nią, ale przed odwiedzinami kupicie jej jakieś kwiaty.

- Ale ja się nie znam na tym - jęknąłem.

- Nie wiem, kupcie może czerwone róże, a jeśli nie, spytaj sprzedawcy.

- Okej.

Zjedliśmy śniadanie. Mama gdzieś wyszła, a my zaczęliśmy się szykować do wyjścia. Założyłen czarne jeansy i biały T-shirt. Sophie ubrała czaną spudniczkę, białą podkoszulkę na grubych ramiączkach, a na to basbolówkę.

- Idziemy?

- Tak.

Cała droga minęła w ciszy. Na nasze szczęście, przy szpitalu była kwiaciarnia. Weszliśmy do niej, a sprzedawca zaproponował 21 róż. Zapłaciłem i poszliśmy do szpitala.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc - spytała recepcjonistka.

- Dzień dobry, gdzie leży Mikeyla Morgan?

- Sala 49. Korytarzem do końca i w prawo.

- Dobrze, dziękuję.

Poszliśmy we wskazanym kierunku. Znaleźliśmy odpowiednią salę. Kiedy weszliśmy do niej, zobaczyłem Mikeylę leżącą na wielkim łóżku. Miała na sobie białą koszulę, a włosy rozpuszczone. Pielęgniarka, która prawdopodobnie się nią opiekowała, zmieniała jej kroplówkę. Po chwili Mikeyla nas zobczyła.

- Oh, hej - powiedziała.

- Cześć. Przyszliśmy, bo Sophie chciała cię odwiedzić.

- Miło z waszej strony.

- Przynieśliśmy dla ciebie kwiaty - powiedziała Sophie.

Podałem róże pielęgniarce, która wstawiła je do wazonu. Usiedliśmy. Ja obok, a Sophie na łóżku.

- Jak się czujesz - spytałem, żeby przerwać niezręczną ciszę.

- Nie jest jakoś bardzo źle. Boli mnie tylko głowa - uśmiechnęła się blado.

- Mam nadzieję, że ci się polepszy.

- Taaa.

Znowu ta niezręczna cisza.

- Sophie, masz tu kasę i idź kup sobie czekoladę w bufecie.

- Okej.

Kiedy zostałem sam z Mikeylą, ona zaczęła bawić się palcami u rąk.

- Dlaczego ukrywasz, że jesteś zawodową akrobatyczką - wypaliłem.

- Nie wiem, może dlatego, że mnie wyśmiewacie, poniżacie, a nawet robicie sobie ze mnie śmietnik na stołówce?

Nie wiedziałem co powiedzieć. Miała rację.

- Słuchaj, myliłem się co do ciebie...

- Jasne. A kiedy zmieniłeś zdanie na mój temat? Kiedy trenerka powiedziała ci, że jestem reprezentantką kraju - zaczęła się denerwować, przez co maszyna obok piszczała coraz szybciej.

- Nie, nie. To nie tak. Po prostu mi się spodobałaś na tych szafach. Poruszałaś się bardzo lekko i zwinnie. Nie mogłem w to uwierzyć, że ty ćwiczysz akrobatykę. Bardzo mi się podobał twój występ, dopóki nie spadłaś - powiedziałem to prawie na jednym wydechu.

Maszyna kontrolująca stan Mikeyli, zwolniła swoje pikanie.

- Wow. Nie mogę uwierzyć w twoje słowa. To co powiedziałeś było bardzo miłe.

Pozwoliłem sobie i wziąłem jej dłoń w swoją. O dziwo nie opierała się, a policzki nabrały lekko czerwony odcień. Przysunąłem się bliżej niej, nachyliłem nad nią i ją pocałowałem...

--------

Witajcie miśki. Oto i kolejny rozdział i mam nadzieję, że się wam spodoba. Piszcie w komentarzach, co myślicie o ich pocałunku. I czy będą razem.

CheerleaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz