Następnego dnia obudził mnie dzwonek mojego telefonu.
- "Zabiję go" - pomyślałem, kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu imię mojego kumpla.
- Czy ty wiesz, która jest godzina - powiedziałem na przywitanie.
- Ciebie też miło słyszeć i ta, dochodzi 12.00 - zaśmiał się - A tak na serio, to jutro o 00.00 mamy wyścig. Do zgarnięcia jest niezła stawka, 10.000.
- Gdzie?
- Zaczyna się przy Ramada Florida City, a kończy przy Manatee Bay Marine.
- Trochę dużo, ale i tak jadę. Będzie reszta?
- Oczywiście. Dobra, muszę kończyć, nara.
- Siema.
Rzuciłem komórkę na poduszkę obok.
- Victor, chodź na śniadanie - krzyknęła mama z kuchni.
Zwlokłem się z łóżka, ubrałem spodnie dresowe i zszedłem na dół.
- Victor, Sophie chce odwiedzić Melanie w szpitalu. Pojedziesz z nią, ale przed odwiedzinami kupicie jej jakieś kwiaty.
- Ale ja się nie znam na tym - jęknąłem.
- Nie wiem, kupcie może czerwone róże, a jeśli nie, spytaj sprzedawcy.
- Okej.
Zjedliśmy śniadanie. Mama gdzieś wyszła, a my zaczęliśmy się szykować do wyjścia. Założyłen czarne jeansy i biały T-shirt. Sophie ubrała czaną spudniczkę, białą podkoszulkę na grubych ramiączkach, a na to basbolówkę.
- Idziemy?
- Tak.
Cała droga minęła w ciszy. Na nasze szczęście, przy szpitalu była kwiaciarnia. Weszliśmy do niej, a sprzedawca zaproponował 21 róż. Zapłaciłem i poszliśmy do szpitala.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc - spytała recepcjonistka.
- Dzień dobry, gdzie leży Mikeyla Morgan?
- Sala 49. Korytarzem do końca i w prawo.
- Dobrze, dziękuję.
Poszliśmy we wskazanym kierunku. Znaleźliśmy odpowiednią salę. Kiedy weszliśmy do niej, zobaczyłem Mikeylę leżącą na wielkim łóżku. Miała na sobie białą koszulę, a włosy rozpuszczone. Pielęgniarka, która prawdopodobnie się nią opiekowała, zmieniała jej kroplówkę. Po chwili Mikeyla nas zobczyła.
- Oh, hej - powiedziała.
- Cześć. Przyszliśmy, bo Sophie chciała cię odwiedzić.
- Miło z waszej strony.
- Przynieśliśmy dla ciebie kwiaty - powiedziała Sophie.
Podałem róże pielęgniarce, która wstawiła je do wazonu. Usiedliśmy. Ja obok, a Sophie na łóżku.
- Jak się czujesz - spytałem, żeby przerwać niezręczną ciszę.
- Nie jest jakoś bardzo źle. Boli mnie tylko głowa - uśmiechnęła się blado.
- Mam nadzieję, że ci się polepszy.
- Taaa.
Znowu ta niezręczna cisza.
- Sophie, masz tu kasę i idź kup sobie czekoladę w bufecie.
- Okej.
Kiedy zostałem sam z Mikeylą, ona zaczęła bawić się palcami u rąk.
- Dlaczego ukrywasz, że jesteś zawodową akrobatyczką - wypaliłem.
- Nie wiem, może dlatego, że mnie wyśmiewacie, poniżacie, a nawet robicie sobie ze mnie śmietnik na stołówce?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Miała rację.
- Słuchaj, myliłem się co do ciebie...
- Jasne. A kiedy zmieniłeś zdanie na mój temat? Kiedy trenerka powiedziała ci, że jestem reprezentantką kraju - zaczęła się denerwować, przez co maszyna obok piszczała coraz szybciej.
- Nie, nie. To nie tak. Po prostu mi się spodobałaś na tych szafach. Poruszałaś się bardzo lekko i zwinnie. Nie mogłem w to uwierzyć, że ty ćwiczysz akrobatykę. Bardzo mi się podobał twój występ, dopóki nie spadłaś - powiedziałem to prawie na jednym wydechu.
Maszyna kontrolująca stan Mikeyli, zwolniła swoje pikanie.
- Wow. Nie mogę uwierzyć w twoje słowa. To co powiedziałeś było bardzo miłe.
Pozwoliłem sobie i wziąłem jej dłoń w swoją. O dziwo nie opierała się, a policzki nabrały lekko czerwony odcień. Przysunąłem się bliżej niej, nachyliłem nad nią i ją pocałowałem...
--------
Witajcie miśki. Oto i kolejny rozdział i mam nadzieję, że się wam spodoba. Piszcie w komentarzach, co myślicie o ich pocałunku. I czy będą razem.
CZYTASZ
Cheerleader
RandomMikeyla jest szkolnym pośmiewiskiem. Nie ubiera się najlepiej. Jest kujonem, jak to inni o niej mówią. Jednak ta mała osóbka skrywa swój talent. A mianowicie jest jedną z najlepszych akrobatyczek w swojej grupie. Pewnego dnia do grupy dołącza 10-let...