Rozdział 27

3.4K 150 1
                                    

Po wyjściu z gabinetu wyłączyłam się. Nie wiedziałam kiedy dojechaliśmy do domu. Jak automat ruszyłam do domu. W holu minęłam Chris'a, który chciał mnie zatrzymać, ale powstrzymał go Mike. Poszłam do pokoju, gdzie wstrzyknęłam sobie lek zgodnie ze wskazówkami lekarza i poszłam spać.  

Obudziło mnie głośne pukanie. Nie, przepraszam, to nie było pukanie. Ten ktoś walił w drzwi z taką siłą, że miałam wrażenie, iż drewniana powłoka wypadnie z zawiasów. 

- Mikeyla, otwórz te drzwi - odezwał się Chris. 

Mozolnie zwlekłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je o mało nie obrywając pięścią w twarz. 

- Przepraszam. - usłyszałam.

- Nic się nie stało. Poco przyszedłeś?

- Pogadać.

- O czym, jeśli można wiedzieć?

- O tym co się stało, że minęłaś mnie 25 minut temu na korytarzu bez słowa.

- Nic się nie stało - skłamałam nie patrząc w jego oczy.

- Jasne, a ja jestem baletnicą. A teraz powiedz mi to jeszcze raz, tylko, że w oczy - podniósł moją brodę, tak, że nasze spojrzenia skrzyżowały się.

Powiedzieć mu, czy lepiej nie? - toczyłam mentalną bitwę. - Lepiej mu powiem. Prędzej czy później i tak to od kogoś wyciągnie.

- No to...

- Nie zaczyna się zdania od "no to" - zaśmiał się próbując rozładować napięcie.

Spojrzałam na niego z politowaniem.

- Okej, mów.

- Byłam u lekarza.

- Poco? - spytał spanikowany.

Streściłam mu jak doszło do tego, że dostałam skierowanie na rutynowe badania u lekarza sportowego. 

- Rozumiem, ale to nie powód, żeby mijać mnie bez słowa.

- Nie skończyłam. Z wyników badań wynika, że nic mi nie jest...

- To o co tyle krzyku?!

- Nic mi nie jest poza... - wymamrotałam szybko.

- Poza czym?

- Cukrzycą! - wykrzyczałam mu to w twarz zrywając się z wcześniej zajmowanego miejsca. 

- Ale... jak...Ale jakim cudem masz cukrzycę?

- Sama nie wiem. Kiedy byłam nie dawno w szpitalu po wypadku na treningu lekarze nic nie wykryli, ale co to ma za znaczenie, skoro do końca życia będę musiała brać insulinę. 

Stanęłam tyłem do chłopaka. Zapanowała dołująca cisza. Po chwili usłyszałam szelest pościeli i kroki zbliżające się w moją stronę. Nim się obejrzałam, zostałam odwrócona przodem do niego.

- Nie ma co rozpaczać - uśmiechnął się gładząc moje policzki. - Dasz sobie radę. Gorzej gdybyś miała raka i okazałoby się, że masz kilka dni życia. A to, to nic. Będziesz robiła sobie zastrzyki i będzie dobrze.

Kiedy to powiedział, zaczęłam inaczej patrzeć na tę sprawę. Z uśmiechem przytuliłam się do niego. 

- Dziękuję - powiedziałam.

- Za co? 

- Za to, że jesteś. Gdyby nie ty pewnie nie pozbierałabym się po tym. Będziesz super starszym bratem. Nie tylko dla mnie, ale dla naszego rodzeństwa też. 

Poczułam jak jego klatka piersiowa trzęsie się od śmiechu. Siłą rzeczy też się roześmiałam. Staliśmy tak przytuleni przez następne 5 minut. 

- Dobra, koniec tego dobrego. Miałem zawołać cię na obiad. 

- Okej, zaraz zejdę, tylko się ogarnę. 

Po chwili chłopaka nie było, a ja wzięłam do ręki fiolkę z insuliną i strzykawkę. Naciągnęłam odpowiednią ilość płynu, po czym wstrzyknęłam ją sobie w brzuch. Nie musiałam czekać długo na pojawienie się zaczerwienienia w okolicy wkłucia. Rozmasowałam je, naciągnęłam z powrotem bluzkę na odkryty fragment ciała i poszłam do reszty. 

Kiedy doszłam już na wejściu spotkałam się ze współczującymi spojrzeniami mamy i Mik'ego. Tylko jeden jedyny Chris uśmiechał się do mnie pogodnie. Usiadłam obok niego. W ciszy spożyliśmy posiłek i przenieśliśmy się do salonu, gdzie postanowiliśmy urządzić sobie wieczór filmowy. Skończyło się  na tym, że mama usnęła jako pierwsza i Mike był zmuszony zanieść ją do pokoju, a Chris i ja zostaliśmy. 

Było grubo po 2, gdy zaczęły kleić mi się oczy. Nie świadoma swoich poczynań oparłam głowę o ramię chłopaka i przymknęłam oczy. Było mi tak wygodnie, że oddałam się w objęcia morfeusza...

CheerleaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz