Rozdział 4

7.6K 301 65
                                    

Mijała jakaś godzina od spotkania z Victorem. Odpoczywałam na łóżku szpitalnym po odwiedzinach mamy. Ciągle myślałam o Victorze i o tym co się stało. Nawet się nie zorientowałam, że dochodzi 19.30, a co się z tym wiąże, obchód lekarzy. Moim doktorem był młody 20-letni mężczyzna. Kiedy wszedł do mojego pokoju, uśmiechnęłam się lekko do niego, a on do mnie.

- Jak się czujesz Mikeyla - spytał.

- Nie jest źle.

- To dobrze. Jutro sprawdzimy twoje wyniki i jeśli będą dobre, to będziesz mogła iść do domu.

- Dobrze.

Po jego wyjściu zmorzył mnie sen. Obudziłam się o jakiejś 12.00. Wstałam powoli i skierowałam się do łazienki. Kiedy myłam ręce usłyszałam, jak ktoś wszedł na salę. Zakręciłam wodę w kranie. Wyszłam i zobaczyłam moją mamę i lekarza.

- Coś się stało - spytałam.

- Nie, tylko przyszedłem dać twojej mamie wypis ze szpitala.

- Aha...

Podeszłam do mamy i przytuliłam ją.

- Dobrze, skoro już dałem potrzebne papiery, nie przeszkadzam - powiedział lekarz - a i masz zwolnienie z lekcji na tydzień.

Kiedy skończył, wyszedł. Mama podała mi torbę z ubraniami. Wygrzebałam z niej czarne rurki, sweter w bialo-granatowe paski i czarne conversy. Przebrałam się w łazience. Gotowa do wyjścia, wzięłam torbę i razem z mamą wyszłyśmy na zewnątrz. Szłam za nią. Skierowała się do jakiegoś nieznanego mi samochodu.

- Eee, mamo, co to za samochód - spytałam zdziwiona.

- A no tak, zapomniałam ci powiedzieć, że mam kogoś - uśmiechnęła się jak dziecko, które coś zrobiło.

- Mamoooo... - domagałam się wyjaśnień.

- Od jakiś trzech dni spotykam się z takim Mike'em. Pracuje jako architekt.

- Jak się poznaliście?

- Siedziałam sama na lunchu, a on się dosiadł.

- Aha, czyli nic ciekawego, ale widać, że jest bogaty.

- Tak, to prawda.

Wsiałyśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu, ale nie naszego, tylko tego całego Mika. Droga minęła w ciszy. Kiedy dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się pod ogromnym domem. Jednak po tym jak wysiadłam z samochodu, doszłam do wniosku, że to nie dom, tylko willa. Podeszłyśmy do bramy, przy której stał strażnik.

- Dzień dobry pani.

- Dzień dobry Klaus - uśmiechnęła się mama.

Otworzył nam furtkę i przepuścił przodem. Nie wiedziałam gdzie iść, więc kierowałam się za dorosłymi. Dotarliśmy do schodów, które szybko mieliśmy. Przez drzwi frontowe weszliśmy do ogromnego holu.

- Mike - krzyknęła mama.

- Już idę - usłyszałam głęboki i pociągający głos.

Na schodach naprzeciwko pojawił się mężczyzna. Był wysoki, miał ciemne włosy, błękitne oczy i wyraźne kości policzkowe.

- Cześć - przywitał się z moją mamą buziakiem w policzek.

- Hej, Mike, poznaj moja córkę, Mikeylę.

- Dzień dobry - powiedziałam uprzejmie, jak nakazywała kultura.

- Miło cię poznać - podał mi dłoń, która uścisnęłam - Chris, zejdź na chwilkę na dół - krzyknął

Po jakimś czasie podszedł do nas chłopak. Może był w moim wieku, a może trochę starszy. Był bardzo podobny do swojego ojca. Miał tak samo ciemne włosy, jasne oczy i zarysowane kości policzkowe, tylko że był bardziej umięśniony.

- Mikeyla, poznaj mojego syna Chrisa. Chris, Mikeyla, córka mojej dziewczyny.

- Dziewczyny - spytaliśmy w tym samym momencie.

- Tak.

- O matko... - westchnęłam i zgarbiłam się.

- Mikeyla, wyprostować się, wiesz jak pani Monik nie lubi jak musi ci prostować kręgosłup, bo siedzisz zgarbiona... - zganiła mnie mama.

- Tak, tak, pamiętam.

- Chris, zaprowadź Mikey do jej pokoju.

- Jakiego pokoju, przecież mamy dom, i on nie jest tutaj - zaczęłam się denerwować.

- Będziemy mieszkać tutaj - oznajmiła mama.

- Przecież wiesz, jak nie lubię przeprowadzek - szepnęłam, a po moim policzku spłynęła łza.

- Tak, wiem, ale to nasza ostatnia do końca życia - chciała mnie przytulic, ale jej na to nie pozwoliłam.

Po prostu wyszłam z domu i chciałam iść stąd jak najdalej.

CHRIS

Kiedy zszedłem do ojca, ujrzałem piękną kobietę, a za nią bardzo podobną do niej dziewczynę. Ojciec przedstawił nam siebie. Miała piękne imię. Mikeyla. Tłukło mi się to słowo po głowie. Ogarnąłem się, kiedy usłyszałem głośny trzask drzwi. Mama Mikeyli stała i patrzyła się na drzwi. Zrozumiałem, że wyszła.

- Pójdę po nią - zaoferowałem.

Wyszedłem z domu. Zobaczyłem jak zniknęła za rogiem. Pobiegłem do garażu i wsiadłem do mojego samochodu. Jechałem dobre 3 minuty, zanim ją zobaczyłem. Miała zaczerwienione policzki. Płakała. Zatrąbiłem, ale ona szła dalej. Opuściłem szybę i krzyknąłem:

- Mikeyla, wsiadaj!

Ale ona uparcie szła dalej. Zatrzymałem auto na poboczu i wysiadłem. Przebiegłem na drugą stronę ulicy i złapałem ją za rękę. O dziwo wyrwała mi się. " Boże, ile ona ma siły" - pomyślałem. Nie odpuściłem. Wróciłem po auto i jechałem powoli za nią. Doszła do jakiegoś budynku, w którym zniknęła. Szyld wskazywał szkołę akrobatyczną

--------

Przepraszam za tak długą nieobecność, ale nie miałam weny.
Mam nadzieje, że to rozumiecie.

CheerleaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz