Obudziłem się w szpitalu. Ale o dziwo nie na łóżku, a na krześle. Wszyscy wokół mnie biegali, a ja nie mogłem się skupić. Co się dzieje? Zmrużyłem oczy w zamyśleniu i rozejrzałem się po pokoju. Była to jakaś poczekalnia dla ojców dzieci, bo wszędzie siedzieli mężczyźni ze łzami szczęścia w oczach, oczekując nadejścia potomka. Złapałem jednego z lekarzy za rękę.
- Przepraszam, co to za miejsce? – Spytałem, świdrując go wzrokiem.
- Szpital w Gotham, a kto pyta?
- Loki Laufeyson – Odparłem, próbując zachować spokój.
Lekarz zaczął przeglądać listę zapisanych osób, a gdy znalazł to, co szukał uśmiechnął się dobrotliwie.
- Pańska żona leży teraz na sali obok – Wskazał sąsiednie drzwi palcem. – Kilka dni temu odbieraliśmy poród.
Prawie parsknąłem śmiechem. Jaki poród? Przecież ja nie mam żony. Wbiegłem do pokoju, a tam zastałem Poison Ivy, która leżała na łóżku, zdrowa i szczęśliwa. Na jej dłoniach połyskiwał bluszcz, a ja nie wiedziałem co powiedzieć. Tak pięknie wyglądała w tym blasku słońca... Szybko jednak dotarło do mnie, że mam chłopaka i spoważniałem. Usiadłem obok niej i złapałem ją niepewnie za rękę. Kobieta syknęła wściekle i wstała z łóżka.
- Jak śmiesz się tu jeszcze pokazywać? – Wyła ze łzami w oczach.
Nawet nie zdążyłem coś z siebie wydusić, ponieważ do pokoju weszła pielęgniarka z małym zawiniątkiem w dłoni. Podała je Ivy i wyszła, gdy zdała sobie sprawę, że właśnie szykuje się jakaś ostra kłótnia. Pamela podwinęła kocyczek i ucałowała w główkę dziecko. Na chwilę otworzyło jedno oko i dało się zauważyć, że ma zieleńsze oczy niż ja albo Trujący Bluszcz. Westchnąłem z zachwytem.
- Jest podobny do ciebie – Zauważyła uśmiechając się ponuro Poison Ivy.
- Czyli to chłopczyk? –Spytałem.
Kobieta pokiwała głową i podała mi go. Przeszedł mnie miły dreszcz, a kąciki ust podniósł mi się mimowolnie do góry, co przypominało trochę lekki uśmieszek.
- Po co tu przyszedłeś? Nie jesteś nam potrzebny. Zostawiłeś nas na pastwę losu – Wyszeptała.
- J-ja musiałem... nie chciałem, aby tobie się coś stało razem z dzieckiem lub co gorsza, stałbym się jednym ze śmiertelników. Słaby – Głos mi się załamał.
Poison Ivy położyła mi dłoń na policzku i zaczęła mi się przyglądać ze współczuciem. Nie, nie jestem słaby. Nie potrzebuję współczucia. Przestałem okazywać przez chwilę jakiekolwiek uczucia i odsunąłem od siebie Pamelę. Przez chwilę w jej oczach pojawił się błysk wściekłości i grymas bólu, ale szybko został zatuszowany jej sztucznym uśmieszkiem.
- Nie mogę z wami zostać – Odparłem stanowczo.
Dopiero teraz poczułem, jak strasznie ona się na mnie gniewa. Jej oczy aż zapłonęły gniewem, zrobiły się całe zielone, przez co nawet nie wyglądała jak człowiek. Zewsząd wyleciały długie gałęzie bluszczu, które powoli zamieniały ten pokój w dziki gąszcz. W pewnej chwili kobieta znikła mi z widoku i siedziałem tak w ciemności z za dużą ilością mojego ulubionego koloru – zielonego.
- Nie powinieneś – Usłyszałem za sobą szept. – Przez twoją głupotę zginiesz.
Chciałem się odwrócić, ale moje ręce były przywiązane do krzesła bluszczem. Zacząłem krzyczeć, aby ktoś mi pomógł. Znikąd wyszła Poison Ivy, która zaczęła machać mi przed nosem palcem, cmokając przy tym. Złapała mnie za podbródek i pocałowała. Gdy w końcu się ode mnie odczepiła zachichotała szyderczo i powiedziała coś do rośliny obok. Ta jakby ją zrozumiała i zaczęła mnie owijać swoimi zielonymi liśćmi. Bałem się, że kobieta zaraz mi wszystkie kości pogruchocze, bo bardzo uciskały mnie te pędy, jednak udał mi się wytrzymać tą męczarnię. Na koniec bluszcz wdarł się do mojej buzi, nosa i innych otworów o który nawet ja nie miałem pojęcia. Ostatnią rzeczą, a raczej osobą, którą widziałem była Pamela posyłająca mi buziaka.
***
O dziwo nic mnie nie bolało. Otworzyłem powoli oczy, aby przyzwyczaiły się do rażącego światła. Nade mną stał Joker, przechylając lekko głowę w bok i przyglądając mi się z zaciekawieniem mrużył oczy.
- Co się stało? – Wyjąkałem nadal zdezorientowany.
- Śniło ci się coś okropnego, cały czas krzyczałeś – Na wspomnienie snu aż ciarki mnie przeszły. – Zemdlałeś, gdy dotknąłeś klejnot mocy.
Nic już nie pamiętam. Zmarszczyłem brwi i wyskoczyłem z materaca. Nadal coś mi tu nie pasowało, ale nie jestem pewien co. Nasza baza była taka, jaka była przedtem, Joker tak samo psychicznie się uśmiecha. Co może być nie tak?
- Czemu ty mi to robisz, Loki?
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Znowu ta sama gadka. Tak jak z Poison Ivy.
- Co robię? – Zapytałem, bo nie zrozumiałem troszkę jego pytania.
- Ranisz nas wszystkich.
Rzucił mną na materac z nieskrywaną siłą i położył się na mnie. Zaczął mnie powoli całować, a ja wiłem się jak węgorz, byleby tylko on mnie zostawił. Ale Joker nie puszczał. Trzymał w żelaznym uścisku, odpinał powoli guziki od mojej piżamki i całował co chwilę w różne miejsca na moim ciele.
- Co ty robisz, Joker? – Warknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Wciąż nie dajesz mi się wyszaleć, Lokisiu – Szeptał z obłędem w oczach. – Wiem, że tego chcesz. Tylko zgrywasz niedostępnego, kotku.
Nie mogłem go nawet kopnąć, a zazwyczaj to działało, gdy ten próbował robić ze mną dziwne rzeczy. W końcu TO zrobił. Nie był tak łagodny jak przedtem. Przeciwnie, był wręcz brutalny. W końcu, gdy ten psychopata powoli opadał z sił udało mi się uciec.
- Czyli mnie nie kochasz? – Mruknął, wpatrując się w moje oczy.
Mężczyzna niespodziewanie zniknął i pojawił się za moimi plecami. Usadowił mnie na krześle i przywiązał. Znowu to samo, tak jak w tamtym śnie. Joker wyciągnął zza pasa nóż i przyłożył do kącika moich ust. Nie wiedziałem, co zrobić. Jeżeli jest to sen to dlaczego jest aż tak realny?
- Jak chcesz.
Zaczął ciąć. Na początku nic nie czułem, tylko lekkie ukłucie i nic więcej. Dopiero potem pieczenie w okolicach ust zaczęło dawać się we znaki. Ciął mnie tak jak wszystkie swoje ofiary. Jak on mógł to zrobić? Wyrywałem się i jęczałem, jednak on nic sobie z tego nie robił.
- Uśmiechnij się, kochanie – Mówił przez całą operację. – Teraz będziemy do siebie podobni i będziemy się razem kochać.
Przeszedł mnie dziwny dreszcz, ale łzy nie poleciały. Krew ciekła po moich policzkach jak krople deszczu. Bądź twardy, Loki! I tak przez prawie dwie godziny ciął mnie nożem. Bez przerwy. Bez chwili wytchnienia. W końcu, gdy Jokerowi już się znudziło pchnął nożem w moje serce. Tak, miał zamiar mnie zabić. Posoka trysnęła, a ja czułem się okropnie. Nawet nie z powodu ran, a słów, które wypowiadała Ivy oraz Joker. Że ich ranię. Gdy już opadałem z sił, a śmierć była blisko Joker włożył mi kartę do gry pomiędzy tą głęboką ranę przy kącikach moich ust. Kartę z podobizną Jokera.
CZYTASZ
Lokker
FanfictionWyobrażaliście sobie kiedyś połączenie kogoś z DC i Marvela? Nie? To ja wam pokaże jak świetnie dogadać ze sobą może się Loki i Joker. Loki razem z Thorem wyjeżdżają do Gotham, bo bóg piorunów ma tam jakąś koleżankę, którą musi odwiedzić. Główny...