Rozdział 8

1.1K 88 32
                                    

PRZYPOMINAM, ŻE TO WSZYSTKO JEST FIKCJĄ I NIC Z TYCH RZECZY NIE WYDARZYŁO SIĘ NAPRAWDĘ!

W czwartek Domen odwołał korepetycje, tłumacząc się wizytą u okulisty. Wcześniej naprawdę cieszyła się, że idzie na te urodziny, ale po środowym incydencie zupełnie przeszła jej ochota na jakiekolwiek wyjścia. Nie przekonywało jej nawet to, że może spotka Petera, że może uda im się porozmawiać. Ale z drugiej strony tam na pewno będzie Cene, a spotkania średniego Prevca chciałaby uniknąć. Niestety, obiecała Domenowi, że przyjdzie, a słowa dotrzymywała. Zawsze. Nawet jeśli oznaczało to robienie czegoś, czego wcale robić nie chce.

Tina pojechała na weekend do domu, więc miała cały pokój dla siebie. Późnym popołudniem wzięła długi prysznic i umyła włosy. Owinęła się ręcznikiem i zrobiła trochę mocniejszy makijaż. Włosy postanowiła zostawić rozpuszczone, robiła to bardzo rzadko. Jak się ma włosy niemal do tyłka, to chodzenie bez gumki oznacza potem długie rozplątywanie kołtunów, więc najczęściej wiązała je w kucyk, ewentualnie zaplatała w warkocz. Ubrała czystą bieliznę i czarną sukienkę do połowy uda z koronką na plecach, którą pożyczyła od Tiny. Była nieco za szeroka, ale przynajmniej nie opinała jej tak bardzo. Założyła jeszcze czerwone buty na wysokim obcasie (także należące do Tiny) i skórzaną kurtkę, bo mimo że była połowa czerwca, było chłodno, żeby nie powiedzieć zimno. Wzięła do ręki torbę z prezentem, a do kieszeni włożyła telefon. Wcale nie była pewna tego, co robi, ale przecież obiecała.

***

Pół godziny później była na miejscu. Już przy furtce słychać było głośną muzykę, a w oknach widać mnóstwo ludzi. Przełknęła z trudem ślinę i niepewnie poszła w kierunku drzwi. Drżącą ręką zadzwoniła krótko i już po chwili za otwierającym się kawałkiem drewna ujrzała uśmiechniętego Domena.

- Nina, tak się cieszę, że cię widzę! – krzyknął i siłą wciągnął ją do środka.

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego – powiedziała speszona i podała mu torebkę.

- Aww, nie trzeba było, ale dziękuję pięknie – zaraz, czy on był wstawiony? – Chodź, zaraz cię ze wszystkimi zapoznam – dodał, a jej żołądek zacisnął się w supeł. Rozejrzała się dookoła. Wszędzie byli ludzie, a najgorsze było to, że nikogo nie znała. To znaczy poznawała z twarzy wielu skoczków, ale przecież jak na razie jedynymi skoczkami, których znała byli Prevcowie. Na każdej możliwej szafce stały miski z chipsami, talerze z kanapkami i oczywiście butelki z alkoholem. – Andreas! – zawołał i po chwili stanął przed nimi Andreas Wellinger we własnej perfekcyjnej osobie. – To jest właśnie Nina, dzięki której bez problemu możemy teraz konwersować po niemiecku – powiedział Domen bezbłędnie. Uśmiechnęła się szeroko, słysząc jak dobrze mówi. A jeszcze parę tygodni temu nie potrafił sklecić zdania. Po chwili została sam na sam z Niemcem, bo ktoś zawołał solenizanta.

- Cześć, jestem Andreas – powiedział i uśmiechnął się słodko.

- Nina, miło mi – odparła i uścisnęła dłoń, którą wyciągnął chwilę wcześniej. Zapadła niezręczna cisza, oboje patrzyli na siebie zdenerwowani i uśmiechali się nieśmiało.

- Domen zdecydowanie poprawił się w niemieckim. Teraz jak mówi, przynajmniej wiem o co mu chodzi – powiedział chłopak po chwili. Oboje zaśmiali się i uczucie skrępowania nieco ustąpiło.

- Cieszę się, chociaż łatwo nie było. Jeśli się przyłoży, naprawdę może być dobrze.

Potem rozmowa już się kleiła. Wellinger okazał się bardzo uroczym, młodym skoczkiem. Rozmawiali głównie o skokach. Cieszyła się, bowiem dawno nie miała okazji porozmawiać z Niemcem z krwi i kości. Języka trzeba używać, inaczej coraz bardziej się go zapomina.

The unexpected life [Peter Prevc & Andreas Wellinger] (zawieszone)Where stories live. Discover now