- Co ty robisz, dziewczyno? – powiedziała głosem wypranym z emocji, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Była sobota rano, za chwilę musiała iść na skocznię.
Reszta podróży do Courchevel minęła bez większych przerw. Gregor wywiązał się z obietnicy i zachowywał tak, jakby nic się nie stało. Początkowo podzieliła jego entuzjazm, ale robiła po prostu dobrą minę do złej gry. Gdy weszła do pokoju już na miejscu, wszystkie emocje puściły i rozpłakała się jak małe dziecko. Jeśli myślała, że jednorazowy numerek z przypadkowym facetem spłynie po niej jak po kaczce, to była największą naiwniarą na świecie. Może na jakiejś innej dziewczynie nie zrobiłoby to wrażenia. Ot, chwilowa słabość, potrzeba bliskości. Ale nie, jeśli mówimy o niej. Od całkowitej rozsypki chronił ją jedynie wyjazd do Barcelony. Początkowo mieli jechać w dziesięć osób, ale po rezygnacji Andreasa, Krafta, jego dziewczyny i jej brata zostali w szóstkę. Trochę słabo, bo i tak musieli pojechać na dwa auta.
***
Nie mogła w ogóle skupić się na pracy. Pomagały jej bardzo schematy, wypracowane przez ponad pół roku. Włóczyła się po terenie skoczni podczas drugiej serii, gdy nagle usłyszała swoje imię. Rozejrzała się wokół i zobaczyła Bora Pavlovčiča, który machał do niej zawzięcie.
- Cześć, nie przeszkadzam? – zapytał, patrząc znacząco na jej telefon.
- Nie – odparła i uśmiechnęła się blado. Od kwietnia nie używała słoweńskiego (nie licząc LPK w Kranju), miała więc mały problem ze zrozumieniem, bo mówił bardzo szybko i bardzo niewyraźnie.
- Słuchajmampytanie...
- Czekaj – przerwała mu szybko. – Mów wolniej i wyraźniej, bo nic nie rozumiem – uśmiechnęła się przepraszająco. Ze zrozumieniem Petera nigdy nie miała problemu, mówił bardzo starannie.
- Eeee... ok. Widziałem na fejsie, że szukasz kogoś na mecz z Realem... - zaczął, ale mówił coraz ciszej i mniej pewnie.
- I chciałbyś pojechać? – niemiecka naleciałość ją samą kuła w uszy.
- Ktoś już się znalazł, prawda? Taki mecz...
- Komu kibicujesz? – przerwała mu. – Barcelonie czy Realowi?
- A to ma jakieś znaczenie? – spojrzał na nią zdziwiony.
- Oczywiście – zachowała poker face.
- Eeee... Barcelonie? – odparł niemal szeptem. Wtedy parsknęła śmiechem, a Słoweniec nieco się rozluźnił.
- Pytam, bo jeśli mamy spędzić w jednym samochodzie dziesięć godzin, wolałabym, żebyś nie był kibicem Realu.
- To znaczy, że... - zaczął, a na jego twarzy stopniowo pojawiała się coraz większa ekscytacja.
- To znaczy, że spadasz mi z nieba – odparła i przybili piątkę.
Pavlovčič postanowił towarzyszyć jej do końca konkursu, za co była mu bardzo wdzięczna. Jego wesołe trajkotanie zagłuszało w znacznym stopniu jej wyrzuty sumienia. Okazał się też być idealnym kompanem dalekich samochodowych wypraw. Co prawda prawo jazdy miał od ponad roku, ale po sześciu godzinach za kółkiem była już tak zmęczona, że było jej wszystko jedno. Nie miała ochoty na spędzanie czasu w towarzystwie Michaela, Alice, Stephana, Richarda i Špeli, więc służyła za przewodnika Pavlovčičowi. Chyba nie narzekał, co chwila jej dziękował, a na jego Instagramie pojawiłoby się chyba z pięćdziesiąt zdjęć, gdyby nie upominała go co chwilę. Prawdziwy wybuch wdzięczności miał jednak miejsce na stadionie, gdzie złapał ją w objęcia i ucałował w oba policzki. Był tak podekscytowany, że nawet nie zauważył jej skrępowania.
YOU ARE READING
The unexpected life [Peter Prevc & Andreas Wellinger] (zawieszone)
FanfictionŻycie potrafi spłatać figla. Ona wie coś o tym. Czasami nawet wie aż za dobrze. Gdyby wziąć sobie do serca sentencję: Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni, byłaby już twarda jak diament. Niestety, nie jest. Los nie oszczędzał jej ani jej najb...