Część II - Rozdział 29

485 52 10
                                    

Peter's POV

Gdy wyszedł z łazienki, pokój był pusty. Zniknęła też jej torebka, sukienka i buty. Wyszła bez pożegnania. Głupi, łudził się, że teraz będzie już między nimi ok. Jak mogło być okej? Myślał, że może to, co się wczoraj wydarzyło coś zmieni. Mylił się, jak zwykle. Wszystko schrzanił, chociaż... Wybiegł z pokoju i pobiegł do recepcji. Oczywiście recepcjonistka nie chciała udzielić mu żadnych informacji, nie trafiały do niej żadne argumenty. Użył całego swojego uroku osobistego, by dowiedzieć się, że wymeldowała się kilka minut przed jego najściem. Cholera, pomyślał i zrezygnowany wrócił, by dokończyć pakowanie.

***

Samotna podróż do Kranja zajęła mu kilka ładnych godzin, bowiem w pewnym momencie zaczął lać deszcz. W swoim mieszkaniu był późnym wieczorem, wszedł do środka i wreszcie mógł ściągnąć maskę. Przestał się hamować, mógł wreszcie wyładować całą swoją frustrację i żal. Złapał za krzesło, ale w ostatniej chwili powstrzymał się przed rzuceniem go o ścianę. Zamiast tego przebrał się w wygodny dres i poszedł biegać.

***

Zacisnął zęby i ugryzł się w język w ostatniej chwili. Sekundę później już rugałby Gorana. Ten gość denerwował go ostatnio jak nikt. Nawet Mina i jej pretensje były do zniesienia. Był świadomy tego, że nie idzie mu skakanie, ale sposób w jaki Janus „motywował" go do treningów był po prostu beznadziejny. Osiągał wręcz przeciwny skutek, miał coraz mniejszą ochotę do skakania. Musiał słuchać tego wszystkiego, chociaż najchętniej rzuciły narty w kąt. A właściwie...

- Mam dość, kończę na dziś – powiedział, rozpinając kombinezon.

- Dokąd to? – zapytał Goran, czerwieniejąc na twarzy.

- Do domu – odparł, nie odwracając się. Przebrał się w normalne ciuchy i spakował torbę. Zarzucił kurtkę i zapiął ją pod szyję. Mimo że był dopiero początek września, w Planicy było zimno jak zimą. Szedł właśnie w kierunku samochodu, gdy usłyszał dzwonek telefonu. Wyjął go i spojrzał na wyświetlacz. Jakiś nieznany numer, z Bawarii. Z nadzieją przeciągnął palcem po ekranie. Od urodzin Wellingera nie miał z nią żadnego kontaktu. – Peter Prevc, słucham – powiedział. Napięcie w jego głosie było wyczuwalne.

- Dzień dobry – usłyszał w słuchawce męski głos z silnym niemieckim akcentem. – Martin Schmitt z tej strony – zdziwił się szczerze. – Przepraszam, że zawracam głowę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Nie, w czym mogę pomóc?

- Dostałem twój numer od Niny Sieger (po angielsku nie ma formy pan). Mówiła, że szukasz trenera...

***

- Nie pomogę ci Pero... może na skokach się znam, ale na pewno nie na marketingu. A już na pewno nie na negocjowaniu kontraktu – Martin poklepał go po ramieniu i usiadł na drewnianej ławce w jednym z domków na skoczni w Oberstdorfie.

Była połowa września i od ich rozmowy dużo się zmieniło. Postanowił zaryzykować i kilka miesięcy przed Igrzyskami Olimpijskimi zdecydować się na indywidualną współpracę z facetem, który... debiutuje w roli trenera. Gdy Martin mu to zaproponował, nie zastanawiał się nawet chwili. Potrzebował zmiany, i to przez duże „Z". Miał już dość Gorana, jego wyrzutów, zrezygnowanych spojrzeń kolegów z kadry. Przeprowadził się do małej miejscowości w połowie drogi między Oberstdorfem i Monachium. W Niemczech nie było takiego parcia na skoki, a on nie był prawie wcale rozpoznawalny. Mógł wreszcie bez problemu przejść się po ulicy. Teraz miał także swój własny sztab, trenera, serwismena, a nawet fizjoterapeutę. Schmitt uparł się też na psychologa, ale znaleźć dobrego specjalistę było naprawdę trudno. Współpraca jak na razie układała się wręcz znakomicie. Martin nie próbował pouczać go na siłę, dawał jedynie wskazówki, które od razu przynosiły skutek. Odzyskał pewność na skoczni, dopracowywali powoli pozycję dojazdową, uspokoiła się także kwestia wyboru nart. Był tylko jeden problem, zgłosił się do niego kontrahent, chcący wykupić miejsce na jego kasku. Nie był pewny, co ma zrobić, nie umiał w ogóle negocjować ewentualnego kontraktu.

- Radziłbym ci przejechać się do FIS-u, tam ktoś na pewno ci pomoże. Na każdym kroku powtarzają, że w razie problemów z kontraktami są do naszej dyspozycji – pokiwał głową. Tak, to dobry pomysł.

- Jutro tam pojadę, możemy potrenować po południu? – spojrzał na Niemca, który skinął głową.

- Jasne, nie ma problemu. Tylko idź pobiegać z rana.

***

Na trzęsących się nogach pokonywał dystans dzielący jego samochód od wejścia do ogromnego budynku, będącego główną siedzibą Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Nie miał zbyt wielu okazji, by tutaj bywać. Miły facet po czterdziestce pokierował go na odpowiednie piętro. FIS Ski Jumping, przeczytał napis na szklanych drzwiach. Pchnął je i poszedł w kierunku biura social stuffu. Jeśli miał poprosić kogoś o pomoc, to Ninę. Przyjemne z pożytecznym, tak to się chyba nazywało, prawda? Zapukał delikatnie w ciemnobrązowe drzwi. Usłyszał „proszę", więc pociągnął klamkę. W środku zastał Alice, która pochylała się nad konsolą obsługującą ogromny ekran. Obrabiała jakieś zdjęcia, w sumie nic nowego.

- Cześć – zaczął niepewnie. – Zastałem może Ninę? Mam do niej sprawę.

- Ninę? – powtórzyła. Wydawało mu się, czy posmutniała? – Nie, przykro mi. Nina już tu nie pracuje...


Przepraszam, że tak krótko, ale nie mogłam odkryć wszystkich kart na raz :)


The unexpected life [Peter Prevc & Andreas Wellinger] (zawieszone)Where stories live. Discover now