Rozdział 31

368 17 3
                                    

Stan Julie jest  krytyczny.... Nie wiem co dokładnie jej jest  ,ale w każdym razie to coś poważnego.James znosi to.....Znosi to. Jego rodzice nie wychodzą prawie w ogóle ze szpitala i czuwają nad swoją ukochaną córeczką. Byłam u niej dwa razy.  Jej ciało jest zmasakrowane. W prowadziła samochód pod wpływem alkoholu i narkotyków. Oprócz niej w samochodzie było jeszcze dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. W ciężkim stanie jest tylko jedne z chłopców , prawdopodobnie już do końca życia będzie jeździł na wózku inwalidzkim , ma uszkodzony kręgosłup. W zderzeniu z ciężarówką wzięła udział ich piątka i kierowca tira. Przeżyła tylko Julie i ten chłopak. Reszta zginęła na miejscu. 

  Minął tydzień od wypadku. Nieobecność Julie trochę się na nas odbija. Jest dziwnie bez jej pieprzenia o chłopakach , kosmetykach i nowych trendach. 

  Po lekcji z panem Moore razem z Alexem zmierzamy ku stołówce szkolnej. Gdy przechodzimy przez korytarz trzymając się za ręce słyszę za nami szepty. Gdy tylko się obrócę wszystko milknie. Co się znowu dzieje?

- Alex , słyszysz to ?

- To , że prawdopodobnie nas obgadują ? Jasne , że tak. Nie przejmuj się nimi.

- Jak mam się nie przejmować tymi cholernymi szeptami , jeśli gdy tylko się odwrócę oni robią ze mnie jakąś wariatkę i milknę! - cicho syczę. 

- Są zazdrośni i tyle. 

- Serio? Są aż takim debilami? - dopytuje i zerkam na chłopaka. 

- Ej nastolatkowie to debile . Od zawsze to wiadomo

- Obraziłeś tym mnie i siebie

- No , ale chyba nie zaprzeczysz?- przekręcam oczami. No ma rację. Prycha cicho  i posyła mi szeroki uśmiech. Otwiera drzwi stołówki , a wzrok wszystkich nagle zatrzymuje się na nas. 

- Okej.... To jest trochę dziwne- mówi dość głośno Alex , a większość siedzących przy stołach uczniów wraca do jedzenia. Przechodzimy powoli przez stołówkę , a oni przyglądają nam się kontem oka. Z tackami siadamy przy naszym stoliku. Nie ma Chleo ani Jamesa.... Gdzie ich wcięło? Przecież jeszcze godzinę temu ich widziałam. Jack i Kat są w domu. Okazało się , że moja przyjaciółka ma grypę , a Jack złapał od niej chorobę. Trochę to wszystko dziwne...

- Co to kurde jest? - pyta szatyn wskazując , na pomarańczową papkę. 

- Zupa krem z dyni - odpowiadam mu gdy już spróbowałam tego czegoś - Nawet niezłe.

- Skąd oni wytrzasnęli dynie w styczniu? - próbuje zupy - Rzeczywiście dobra.

- Może z puszki?

- Dynie w puszcze? Są takie? - pyta.

- Nie wiem. A w sumie to czemu nie? Teraz można wszystko zapuszkować.

- No niby tak. Cholera , mega dobra ta paćka. - zajmujemy się jedzeniem do momentu , w którym znikąd pojawia się przy naszym stoliku jakiś chłopak. Kojarzę go . To jeden z obrońców w szkolnej drużynie piłki nożnej. 

- Cześć- wita się , ma jakąś przygnębioną minę. Chyba nazywa się Rick. To kumpel Jamesa. Ma kasztanowe włosy i zielone oczy. Wysportowana sylwetka świadczy o tym , że musi nieźle przykładać się do treningów.

- Cześć? - bardziej pyta niż odpowiada Alex

- Wy nic nie wiecie tak?- pyta chłopak patrząc to na mnie , to na Alexa.

- Nie , a co mamy wiedzieć?- biorę soczek jabłkowy w kartoniku i wkładam rurkę do ust.

- O Julie Davis.

- No jest w ciężkim stanie w szpitalu.

- Już nie. Zmarła godzinę temu - wypluwam oczek na tackę. Wycieram ręką usta i patrzę wielkimi oczami na chłopaka. Co kurde? Julie... Co ? Nie....

- Przykro mi - odpowiedział i wstał od stołu. Alex pociągnął mnie za rękę , a do drugiej wziął nasze tacki. Odniósł je na miejsce i w dalszym ciągu trzymając mnie za rękę wyprowadził nas ze stołówki.Pędem pokonaliśmy odległość do szafek z których wciągnęliśmy kurtki. Zbiegłam po schodkach nie uważając na nic. Styczniowe powietrze uderzył mnie w twarz. Policzki zapiekły mnie od mrozu. Alex szybko otworzył samochód i równie szybko się w nim znaleźliśmy. Mocno przekraczając prędkość jedziemy w stronę szpitala....

 Wchodzimy szybko do budynku i witamy się z panią z rejestracji. Uśmiecha się do nas smutno i kiwa przecząco głową. Przed salą , w której leżała Julie siedzą państwo Davis , Chleo i James. Mama Jamesa i Julie siedzi cała zapłakana na posadzce i głośno szlocha. Pan Davis próbuje ją pocieszyć , ale sam nie jest w najlepszym stanie. Łzy płyną mu strumieniami po policzkach. Nie łatwo jest zrozumieć sens śmierci tak młodej osoby. Szczególnie ciężko jest zrozumieć to rodzicom. Jednak w końcu do nich dotrze , że  widocznie Bóg już chciał mieć Julie u swojego boku. Nie jestem jakoś szczególnie wierząca , ale jednak w Niego wierzę. Nie chodzę do kościoła , ale w głębi duszy wiem , że Bóg istnieje i jest naszym stwórcą.

Podchodzę do Jamesa i obejmuje go ramionami. Chłopak odwzajemniaj mój uścisk i opiera brodę na moim ramieniu. Alex w tym samym czasie podchodzi do chłopaka i klepie go pocieszająco po plecach.

- Przykro mi....


Hejka :* Boziu , uśmierciłam Julie.... Nie było tego w planach , ale tak jakoś wyszło. Tak trochę dziwnie bez niej będzie , bo lubiła siać zamęt. 

Dotyk || Część 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz