*II*

122 9 2
                                    

  W drodze do kuchni słyszę chichot mamy. Ona tak samo jak i ja nienawidzi tej poczwary, Leny. Ale tata i tak kocha ją nad życie. No na pewno bardziej niż mnie.
Jem czekoladowe płatki z mlekiem i idę na górę aby uszykować się do szkoły. Czeka mnie tam porcja nieprzyjemności. Zakładam czarne spodnie z wysokim stanem z poszarpanymi dziurami na kolanach. Do tego dobieram czarną koszulkę, która sięga mi do pępka, z niewielką kieszonką na piersi. Pakuję książki oraz drugie śniadanie. Zbiegam na dół, wkładam szybko moje ulubione, zjechane już czarne, zwyczajne trampki i ruszam do szkoły na mojej tak samo zjechanej, bordowej deskorolce. Oczywiście przedtem żegnam się z rodzicami. Tylko z nimi.
No to jedziemy...
Na samym początku, przy drzwiach wejściowych do szkoły natykam się na cwaniaka szkolnego. Wbija mi z bara po czym zaczyn się śmiać i przybijać sobie piątki z jeszcze większymi przygłupami od niego. I co ich tak śmieszy? Największy paker w szkole wjechał z bara piętnastolatce. Dodam że moja szkoła mieści gimnazjum oraz liceum. Luck, szkolny cwaniak, jest właśnie w pierwszej klasie licealnej. Ale nie, nie, nie. To nie tak że ja daje sobą pomiatać. Patrzcie co dzieje się dalej.
Wkurzona podchodzę do niego i jego debilnych znajomych.
-Woow, brawo. Jesteś taki silny! Nieustraszony! Twoja odwaga mnie zniewala. Stuknąłeś piętnastolatkę w ramię. Brawo. Co dalej? Popchniesz staruszkę?-Zadrwiłam z niego.
Oczywiście nie wie co odpowiedzieć, gdy jego koledzy śmieją się z niego.
-Wiesz co mała, myślę że nie powinnaś do mnie zaczynać.-mówi spokojnym tonem.
-To nie myśl bo ci to nie wychodzi.-Odpowiedziałam z wrednym uśmiechem, nagrodzona wybuchem śmiechu ludzi w okół.
Biedny Luck. Chciał zabłysnąć. Nie wyszło mu to.
Dumna wchodzę do szkoły, gdzie od razu widzę bandę fałszywych ludzi. Na wstępie już mam dość. Dobra.. Skończę lekcje i wrócę do domu.
Idę w stronę szafki, gdzie zaczepia mnie w-f'istka. Ahh no tak. Nie powiedziałam wam że jestem tzw. ,,sportowcem roku" w dziedzinie dziewczyn w tej szkole. Tak, zgadza się. Nawet licealistki nie potrafią mi dorównać. Czym bardzo je irytuję.
-Słucham?-Odzywam się.
-Słuchaj Suzan. Dziś wieczorem gramy mecz na stadionie nieopodal. Musisz być. To ważne. Bez ciebie raczej nie wygramy. Będzie pełno ludzi. Ogromny stadion. To jak będzie Suz?-Prosi mnie nauczycielka. Pani Smyth.
-Czemu nie?-Odpowiadam obojętnie.
Zazdrosne dziewczyny, które po prostu marzą żeby być na moim miejscu, obserwują sytuację aż kipią z zazdrości.
Gdy odchodzę od szafki, po rozmowie z trenerką, dziewczyny pewnym krokiem ruszają za mną. Ciekawe co znowu..

  Wszystkie podchodzą, krzyżując ręce na piersi. Z minami jakby właśnie zjadły cytrynę.
-Co?-Odzywam się niedbale.
-Jeśli chcesz mieć w całości tą śliczną buzię to dobrze radzę, nie przychodź na turniej.-Grozi mi jedna z nich. Głupia Amanda.
-I co mi zrobisz? Pobijesz mnie?-Pytam roześmiana.
-Tak.-Odpowiada mi z uśmiechem po czym łapie mnie za koszulkę i przyciska do szafek.-Biedna, nie wie że kiedyś tata zabierał mnie na lekcje boksu. Taka nasza dawna pasja. Nie wychodziło mi to najgorzej.
-Puść ją idiotko!-Przerywa mi niski głos chłopaka, kiedy już biorę rozmach.
-Co jest do cholery?-Odwraca się Amanda, puszczając mnie jednocześnie.-Luck?
Zadaje sobie to samo pytanie.
Podchodzę bliżej chłopaka.
-Ty? Bronisz mnie?-pytam nakładając duży nacisk na ostatnie słowo przy czym pokazuję na siebie palcem.
-Po prostu ta idiotka za bardzo się rządzi. A co myślałaś?-Pyta mnie chamsko.
-Że może złapało Cię sumienie.-odpowiadam.
-Coś ty. Dobra zmykaj mała.-odpowiada mi.-Tylko uważaj na tą idiotkę.
To musi boleć Amandę. Przecież każdy wie, że on jej się bardzo podoba. No mimo wszystko jej współczuję.
Po wszystkich lekcjach jasę prosto do domu, aby odrobić lekcje i przyszykować się na wieczorny mecz.
O dziewiętnastej jestem już na miejscu. Przebrana siedzę na trybunach zawiązując buty.
Widzę Amandę i paru jej znajomych. Chwileczkę.. czy to nie jest..Oho.. Luck. Tego mi brakowało. Super, zaraz zacznie mnie wyzywać lub zaczepiać.
-Pani Smyth woła cię do kantorka.-odzywa się Amanda, która właśnie do mnie podeszła.
-Po co?-Pytam.
-Wspominała coś o tym twoim sportowcu roku. I coś tam musi ci pokazać.
-No dobra.-Wstaje i idę do trenerki.
Po dwóch minutach jestem już na miejscu. Odruchowo pukam do drzwi. Nikt nie odpowiada, więc wchodzę bez zaproszenia.
-Chciała pani ze mną rozmawiać?-Pytam, lecz po chwili orientuje się że nikogo prócz mnie tam nie ma.
Nagle słyszę zatrzaskujące się drzwi. Odwracam się w ich stronę i próbuje otworzyć. Lecz nie udaje mi się to.
-Co jest?! Halo!-krzyczę, lecz w odpowiedzi słyszę tylko śmiech Amandy.
Jaka ja jestem głupia! Mogłam się tego spodziewać.
Przez dobre dziesięć minut próbuje wołać o pomoc. Trenerka się zawiedzie. I to wszystko przez tą zazdrosną jędze.
-Odsuń się od drzwi!-Krzyczy jakiś głos. Te drzwi są na prawdę wielkie i grube. Początkowo nie rozpoznaje głosu.
-Ale po co?!-Pytam zszokowana.
-Powiedziałem coś!
Przestraszona odsuwam się jak najdalej, dotykając całymi plecami ściany na samym końcu kantora, który nie był wcale duży.
Nagle słyszę huk wyważonych drzwi. Pełno pyłu w około.
-Nic ci nie jest?- Pyta mnie Luck.
-Do cholery znowu ty?! Bawisz się w mojego anioła stróża czy jak?!-Pytam podnosząc głos.
-Kantorek ma strasznie grube ściany, szczelne drzwi, brak okien oraz niedziałająca wentylacja. Amanda wyrzuciła klucz, wraz z zapasowym do toalety, po czym je spuściła. Udusiła byś się tam! A ja nawet nie usłyszałem słowa ,,dzięki"!-Odpowiada wkurzony moją reakcją chłopak. Wcale mu się nie dziwię. Jestem idiotką.  

Pamiętnik SuzanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz