Tak, właśnie dziś jest ten dzień.
Dzień, w którym mój najlepszy kumpel się żeni, a ja szykuję sobie pętlę, bo prędzej pęknie mi serce, niż uścisnę jego dłoń i z uśmiechem złożę mu serdeczne wszystkiego dobrego, patrząc jak ten zaczyna kroczyć nową drogą życia, którą przecież obiecał przebyć razem ze mną.(...)
Grzesiek doskonale wiedział, że ta data będzie prześladować go już do końca życia.
Że z dniem czternastego maja dwutysięcznego szesnastego roku, na zawsze została odebrana mu szansa wyznania Wojtkowi uczuć jakimi go darzył.
Wiedział też doskonale, że z tym dniem schodzi na dalszy plan. Że teraz na pierwszym miejscu będzie jego żona, później kariera, myśl o założeniu rodziny i gdzieś dopiero na samym, szarym końcu będzie mała, zakurzona przypominajka "hej, to ja, twój przyjaciel, pamiętasz?"
Przyjaciel, który od trzech lat umiera z miłości do ciebie, a ty jesteś tak głupi że ani myślisz by to zauważać.
Tak, to prawda. Grzesiek stracił głowę dla tych jego wielkich, o paręnaście rozmiarów za dużych bluz, z których lubił drwić i mówić, że wyglądają jak worki po ziemniakach. Ale to były najpiękniejsze worki po ziemniakach jakie widział, a Szczęsny był najpiękniejszym ziemniakiem jakiegokolwiek spotkał.
Uwielbiał patrzeć, jak ten złości się, gdy otrzyma od niego jakąś ckliwą dogryzkę, kochał też patrzeć, jak brunet za wszelką cenę także stara się odpłacić mu jakąś trafną ripostą.
Wojtek był jego małym ideałem, chłopcem, którego chciał mieć tylko dla siebie.
Krychowiak nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zaczął patrzeć na niego w ten sposób. Kiedy order z napisem "przyjaciel" ustąpił miejsca tabliczce "obiekt westchnień".
Bez względu na to jak Grzesiek na niego patrzył, jak go traktował i kim dla niego był, wiedział doskonale, że ich duo jest niezastąpione. Że team "Krychowiak i Szczęsny" przetrwa wszystko, plus jeden dzień dłużej.
Lecz teraz z bólem patrzył jak wszystko szlag trafia. Oczami przyszłości widział jak ich wspólne wyjazdy na kajaki przepadają w niepamięć, płyty DVD na nocne maratony horrorów pokrywa kurz, a coweekendowe wypady na kręgle i bilard ustępują miejsca samotnym wieczorom przed telewizorem.
Ale taka była kolej rzeczy i chłopak w końcu musiał się z tym pogodzić.
Brunet usiadł na łóżku i spiął się, spuszczając głowę i ciągnąć się za włosy. Wiedział, że jeżeli nadal tak będzie, te wszystkie myśli i wspomnienia go wykończą. Nie mógł im się poddać. Musiał wziąć się w garść i przestać zachowywać się jak baba. Był przecież Grzegorzem Krychowiakiem, piłkarzem PSG, przyszłością tamtejszych boisk. Nie mógł pozwolić sobie na podupadnięcie, rozproszenie i dekoncentrację.
Teraz liczy się tylko piłka. Tylko piłka.
Wstał i poszedł pod chłodny prysznic, jakby z nadzieją, że ten zmyje z niego cały ciężar i ból. Lecz niestety, nieco się przeliczył.
Zszedł na dół i zaparzył sobie mocnej kawy. Tak, kawa. Jej też bardzo potrzebował. Bezsenne noce były katorgą. Lada dzień a skończy z szafką pełną leków nasennych.
Czekając aż omlet zetnie się z drugiej strony, wpatrywał się w białe, surowe ściany swojego mieszkania. Dom był zbyt duży, zbyt cichy i zbyt pusty, co wprawiało go w jeszcze gorszy nastrój.
Zjadł śniadanie i ubrał się we wcześniej przygotowany garnitur. Tak, los dodatkowo pokarał go tym, że Wojtek wybrał go na świadka.
Może w innej sytuacji, gdyby panem młodym nie był jego ukochany, z radością przystałby na tej propozycji, ale nie, teraz na dodatek będzie musiał brać udział w tej cholernej szopce, udając że cieszy się ich szczęściem, mając na twarzy ten pieprzony, wymuszony uśmiech.
Był zmęczony.
Granie kogoś kim nie jest nie było jego mocną stroną. Swoją drogą, kogo by było?
Ułożył włosy, zapiął zegarek, wziął prezent i wsiadł do auta. Długo nie mógł zmusić się do tego by przekręcić kluczyk w stacyjce i pojechać pod kościół, w którym miała odbyć się cała ceremonia.
- Dasz radę, musisz dać - zacisnął dłonie na kierownicy - Zawsze dajesz.
Wziął kilka głębokich oddechów i już po chwili stał obok ołtarza, razem z Grosickim i Peszkiem.
Państwa młodych jeszcze nie było, a to on myślał, że najbardziej się spóźni.
Czuł się okropnie. Marzył, by ten cholerny dzień nareszcie się skończył, by mógł wrócić do łóżka i oglądać te wszystkie denne seriale, które Szczęsny u niego zostawił, gdy w przerwach między zgrupowaniami nie musieli wracać do klubów i spędzali praktycznie całe dnie razem.
Wtem dostrzegł, że w jego stronę zmierza anioł - nie człowiek, po prostu anioł.
Wojtek wyglądał...Grzesiek nie mógł opisać słowami tego co widział. Włosy bruneta były starannie zaczesane, miał na sobie białą marynarkę, czarne spodnie i idealnie wypastowane lakierki. Bramkarz spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się do niego, co sprawiło, że serce Krychowiaka na chwilę się zatrzymało. Przez moment pomyślał nawet, że to ich ślub, a przed sobą ma swojego ukochanego, który za chwilę zostanie jego mężem.
Lecz piękne wyobrażenie prysnęło jak bańka mydlana, gdy rozbrzmiał Marsz Mendelsona, a w stronę ołtarza zaczęła zmierzać panna młoda, trzymana pod rękę przez ojca.
Grzesiek mógłby kłamać, że wyglądała okropnie, że w żadnym stopniu nie zasługiwała na Wojtka.
Ale...cholera, to, jak ów dwójka na siebie patrzyła, to, jakimi szczerymi, miłosnymi spojrzeniami i uśmiechami się obdarowywali mówiło samo za siebie.
Krychowiak uznał, że zasługuje na nagrodę. Przetrwał całą ceremonię i nawet wysilił się by złożyć życzenia nowożeńcom, więc postanowił po powrocie do mieszkania nagrodzić swoją wytrwałość potężną dawką dobrej szkockiej.
Gdy wszyscy zaczęli zbierać się by odjechać w stronę sali, na której miało odbyć się wesele, on czym prędzej zebrał się i pojechał do domu.
Trzasnął drzwiami i wręcz zdarł z siebie krawat, odrzucając go na podłogę tak samo jak marynarkę, po czym rozpiął kilka guzików koszuli, podwinął jej rękawy i zaczął raczyć się alkoholem.
Gdy nalewał sobie kolejną szklankę, ktoś wszedł do domu, wytrącił mu szkło z ręki i przycisnął go do ściany.
Grzesiek przez moment przestał racjonalnie myśleć.
Co tu się dzieje? Przecież dopiero co zaczął pić a już ma zwidy?
Czy to jego stęsknione serce zaczęło źle wpływać na umysł? A może po prostu teraz wychodzi jak bardzo ma słabą głowę?
- Wojtek? - wydukał oszołomiony.
I zanim zdołał dodać cokolwiek więcej, ten przycisnął swoje usta do jego, dużymi, ciepłymi dłońmi obejmując jego policzki.
Nie, to nie były zwidy. Takie dłonie miał tylko Wojtek, prawdziwy Wojtek, jego Wojtek.
Krychowiak przez moment zapomniał jak się oddycha. Było zbyt dużo rzeczy, zbyt dużo pytań. Nie chciał na nie odpowiadać, nie chciał niczego prócz chłopaka stojącego przed nim.
Po kilku chwilach Szczęsny odsunął się od niego, lecz nadal stykali się czołami, patrząc sobie w oczy.
Ich oddechy były nierówne, szybkie. Wokół roztaczał się zapach alkoholu, stłuczone szkło walało się po podłodze.
- Powiedziałem "tak" osobie stojącej po niewłaściwej stronie ołtarza.
Proszę, pozwól mi naprawić swój błąd.
Krychowiak uśmiechnął się - Lepiej posprzątajmy ten bałagan, bo jedyne co będziemy naprawiać to podłogę. Wiesz jak alkohol niszczy panele?
Wojtek uśmiechnął się, ponownie go całując.
Tak, to był Grzesiek.
Jego Grzesiek.
Grzesiek, z którym jego nowa droga dopiero się zaczynała.(...)
CZYTASZ
,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshots
FanfictionPiłkarskie miniaturki, jedne krótsze, długie dłuższe. Niektóre pairingi dość typowe, jedne wymyślne, inne wręcz dziwaczne. Ci, którzy nie znajdą tu nic dla siebie, kieruję do 'hymn for the winter' ze skoczkami. Piszę to, ponieważ czasem widzę więcej...