Reus/Lewandowski

1.4K 75 3
                                    

Czy czułem złość? Nie, to na pewno nie była złość. Wściekłość, rozgoryczenie? Nie, chyba też nie. Jedyne pewne odczucie jakie mi towarzyszyło to zawód. Och tak, cholerny zawód.
Już nie tyle sam widok białej dziewiątki co jego nazwiska na pieprzonej, czerwonej koszulce Bayernu. Psiakrew, tak! Bayernu!
Mógł odejść do każdego innego klubu, naprawdę. Każdego, zniósłbym nawet Leverkusen, ale nie Monachium!
Lecz bardziej zabolało mnie to jak łatwo oddał się w ręce wroga. Dosłownie, od tak.
Tyle zwycięstw przeszliśmy razem, co dopiero ile zwycięstw mogło być przed nami. Dałbym wszystko by móc znów ujrzeć go w żółto czarnych barwach. Wszystko.
Dobrze, może i zachowywałem się jak pieprzony bachor, może dla wielu to była "tylko" piłka nożna. Lecz nie dla mnie. Dla mnie była to pasja, coś z czym wiązałem życie. Coś, co dawało mi szczęście, spełnienie. Coś, dzięki czemu czułem się pełnym człowiekiem.
Mimo że od jego odejścia minęło już pół roku, ja nadal to rozgrzebuję.
"Nie Reus, on nie jest tylko na wypożyczeniu. Nie wpatruj się w jego szafkę, nie patrz na jego wieszak. On tu już nie wróci. Nie wróci i pogódź się z tym, naiwny dzieciaku!"
Często krzyczałem. Od tego co się stało, zbyt często. Zbyt często także biłem się z myślami.
Dlaczego odszedł? Przecież obiecał, cholera obiecał że zostanie tutaj, ze mną, z drużyną.
Dlaczego kłamał?
Dlaczego, dlaczego, dlaczego.
Na każdym kroku kolejne i kolejne.
Za kilka minut wchodzimy na murawę. Znów się spotkamy, szkoda tylko że w roli wrogów a nie jak niegdyś, przyjaciół.
Znów siedziałem na jego miejscu, cholera! Wstałem gwałtownie i uderzyłem w szafkę, po raz drugi, trzeci, do momentu aż rozbolały mnie pięści. Byłem sam. Odkąd odszedł, często byłem sam. Po kilku sekundach, zwabiony hałasem, do szatni wszedł Götze.
- Bez ciebie nie idziemy, Marco - dotknął mojego ramienia. Rozbity odwróciłem się w jego stronę. Jego czekoladowe tęczówki nieco mnie uspokoiły. Lekko się uśmiechnął i poklepał mnie po plecach, wręczając koszulkę.
Borussia bez niego to nadal Borussia. Tak samo silna i piękna, tyle że...nieco bardziej tęskna.

______________________________________

Przestępowałem nerwowo z nogi na nogę, co chwila strzelając palcami.
Czułem się jak czarna owca, jak odmieniec. Jak dziecko, które stłukło wazon i naraziło się na gniew rodziców. Mógłbym wymieniać dalej i podawać najróżniejsze przykłady, ale wątek był jeden - czułem się okropnie.
Bayern nie był tym samym co Borussia. Tu nie czułem się jak w domu. Mimo że wszyscy mieli do mnie pewnego rodzaju respekt, i tak nadarzyli się i tacy którzy nadal widzieli na moich rękach żółto czarne zmazy.
Czy czułem się zdrajcą? Nie, ale czułem się źle z tym że jestem tutaj i gram przeciw drużynie która była dla mnie rodziną.
Czy czułem strach? Nie tyle strach co stres. Doskonale wiedziałem, że nie jestem mile widziany na ich murawie. Tak, ich, bo na boisku w samym sercu Dortmundu.
Po kilku chwilach weszli. Stanęli po naszej lewej stronie. Marco był tak blisko, tak cholernie blisko a jednocześnie tak daleko. Czułem jego perfumy, kątem oka widziałem żółtą koszulkę. Jakoś dziwnie głupio było mi na niego patrzeć, ale chciałem życzyć mu wszystkiego dobrego.
Po prostu, po ludzku.
Za nakazem wyszliśmy na murawę. Było pochmurno, całe szczęście. Nawierzchnia wilgotna, ciepło lecz nie duszno, wokół krzyki i śpiewy kibiców.
Ustawiliśmy się, po zrobieniu zdjęć i przywitaniu się, razem z Marco i trójką arbitrów wyszliśmy na środek. Z twarzy blondyna trudno było wyczytać cokolwiek. Wydawał się być taki...inny. Zimny, znudzony, nieczuły. Nie taki jakiego poznałem sprzed czterech laty. Nie taki w jakim się zakochałem.
Jeden z trenerów rzucił monetą. Reus zaczynał.
- Powodzenia - powiedziałem, spoglądając mu w oczy i wstrzymując oddech przed ostatecznym gwizdkiem.
- Twoje niedoczekanie. Niech wygra najlepszy.
Zaczęliśmy. Już prawie zdążyłem zapomnieć jaki chłopak jest szybki i zwinny. Szybko przejął piłkę i zaczął biec z nią do bramki. Przez moment zagapiłem się na niego. To skupienie na jego twarzy, to było niesamowite. To ile wkładał w grę, ile poświęcał. Po chwili dobiła mnie brutalna rzeczywistość, dosłownie, bo moja twarz spotkała się z twardą nawierzchnią.
- Przypominam, że już gramy, śpiąca królewno! - Thomas klepnął mnie w plecy. Nawet nie spojrzałem w stronę ławki, wzrok trenera wyraziłby więcej niż tysiąc słów. Podniosłem się z ziemi i rozmasowałem kark. Reus nawet nie zerknął. No cóż, trudno. Najwidoczniej byłem tak okropny że zasłużyłem.
Ale musiałem grać, nie mogłem pozwolić od tak wbijać bramek swojej drużynie. Niezależnie od tego czy podpadłbym zawodnikom z Dortmundu i znienawidziliby mnie bardziej, byłem teraz tu, w Bayernie i musiałem bronić godności swego klubu, starając się ignorować ból jaki narastał we mnie na samą myśl o tym jak bardzo zgasłem w oczach Marco.
Lecz nie chciałem zrobić mu krzywdy. Za każdym razem gdy byłem przy piłce a on był niebezpiecznie blisko mnie, tak by go nie faulować, podbijałem ją do góry i szybko go omijałem.
Jednak tym właśnie puściłem iskrę. Reszta drużyny jak na złamanie karku podstawiała im nogi, goniła ich, powalała na ziemię. Wyglądało to tak, jakby za wszelką cenę chcieli mi dopiec, zrobić na złość. Doskonale wiedzieli że nadal mam w sercu Borussię i widząc jak któryś z Dortmundu cierpi, automatycznie będą wyprowadzać mnie z równowagi, skończy się awanturą, czerwoną i będą mieli mnie z głowy. Cholernie sprytne.
Pierwsza połowa skończyła się remisem i czterema żółtymi kartkami dla nas. Lecz trener niczym tego nie skomentował. O zgrozo, wydawał się być jeszcze z tego dumny. Powtórzył taktykę, wprowadził lekkie zmiany, dał kilka rad i opuścił szatnię. Coś we mnie pękło, to co robili było nie w porządku.
- Moglibyście mi z łaski swojej powiedzieć, co to miało być?- zwróciłem się do chłopaków i stanąłem na środku szatni.
Nikt się nie odezwał, jedynie kilku popatrzyło na mnie jak na idiotę.
Niewzruszony kontynuowałem - Wystawili nam kilka świetnych piłek, nie awanturowali się a wy centralnie co chwila ich faulowaliście!
Robben skończył wiązać sznurówki i podszedł do mnie, zabijając mnie spojrzeniem - Po czyjej stronie ty właściwie jesteś, co?
Prychnąłem mu w twarz - Zarzucasz mi coś?
Przedrzeźnił mnie lecz automatycznie spoważniał a jego twarz nabrała wyraz wściekłości i pogardy gdy złapał mnie za koszulkę i przycisnął do ściany.
- Słuchaj, piłkarzyku - wzmocnił uścisk - Żaden z nas nie radował się na wieść że będziemy mieć wśród swoich zdrajcę. Jesteś tu tylko dlatego by pomóc nam zdobyć puchar. Potem wylatujesz i możesz sobie iść, gdzie ci się, kurwa, podoba.
Rozumiesz?
Zaniemówiłem. Czyli co, jestem tylko pionkiem, tak?
Mężczyzna dał mi w twarz - To tak dla pewności, żebyś sobie nie myślał że możesz rządzić.
Odepchnąłem go i klnąc pod nosem, poszedłem obmyć uderzone miejsce. Na korytarzu zobaczyłem coś co trochę mnie zabolało. Trochę? Zabolało bardziej niż ten siarczysty policzek.
Marco stał pod ścianą, na przeciw niego był Götze. Rozmawiali. Dłoń bruneta spoczywała na jego szyi. Byli tak blisko siebie, patrzyli sobie w oczy. Czułem to gorąco między nimi, które eksplodowało w nomencie gdy Reus dał mu się pocałować. Lecz bardziej dotknęło mnie to jak chwilę wcześniej się do niego uśmiechnął. Dlaczego? Bo niegdyś ten uśmiech był zarezerwowany tylko dla mnie.

(...)

______________________________
Mała ciekawostka, shot wyżej to pierwsza piłkarska notka jaką było mi dane napisać, także fakt, może nie jest najlepszy ale myślę, że zasługuje by zostać opublikowanym.
I mała autoreklama, zapraszam na moje opowiadanie o Piszczku
--->Pomódl się za mnie
Jeżeli ktoś byłby zainteresowany czytaniem, fanfik znajduje się w moich pracach na Wattpadzie
A co do kolejnego shota, pojawi się na początku grudnia, także cierpliwości
I ps. chciałabym bardzo podziękować za ponad 1,5 tysiąca wyświetleń, za każdy komentarz i każdą gwiazdkę.
Nigdy nie sądziłam, że moje prace spotkają się z tak pozytywnym odzewem.
Dziękuję x

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz