Targ w Móstoles mógł poszczycić się na prawdę dobrą sławą.
Można było znaleźć tu najsłodsze brzoskwinie, najdojrzalsze mango i najapetyczniejsze morele.
Można było znaleźć też sympatię, lecz któż by pomyślał, że ta będzie czekać na stoisku z owocami.
Był piękny, słoneczny dzień. Czerwiec.
Pogoda ostatnimi czasy nadzwyczaj dopisywała, chabrowe niebo nie musiało obawiać się obłoków.Jak co czwartek, gdy odwiedzałem rodzinę, wybrałem się na zakupy.
Dziadkowie mieli już swoje lata, a prócz mnie nie było nikogo, kto mógłby im pomóc.
Przemierzałem wąskie uliczki miasta, witając znajome twarze uśmiechem.
Wspaniałe było to, że tutaj każdy się znał, mógł na drugiego liczyć i w razie potrzeby otrzymać pomoc.
Po kilku chwilach dotarłem na miejsce, kupując rzeczy, które babcia podyktowała mi, gdy sporządzałem listę.
Na ostatnim punkcie było kilo moreli, do ciasta, które piekła co niedzielę.
Uśmiechnąłem się. Gdyby nie ten owocowy placek, możliwe że nigdy nie trafiłbym na tego młodziutkiego sprzedawcę owoców, który tak bardzo zagnieździł się w mojej głowie.
Gdy tylko mnie ujrzał, poderwał się do góry i poprawił na głowie słomiany kapelusz, uśmiechając się i wyciągając w moją stronę zapakowane już owoce.
- Aż tak przewidywalny jestem? - zaśmiałem się, pakując je do większej torby.
- Od początku sezonu, co czwartek, nie kupuje pan nic innego, jak morele. Zdążyłem zapamiętać.
Uśmiechnął się z dumą, przez co wyglądał na prawdę ślicznie, nawet w tej brudnej, białej koszulce i spranych ogrodniczkach.
Skłamałbym mówiąc, że nie był uroczy. Miał zbyt dziecięcą urodę, żebym mógł powiedzieć, że był przystojny.
Tak, słowo "uroczy" idealnie do niego pasowało.- Nie jesteś tutejszy, mam rację? - odstawiłem ciężką torbę i przysiadłem na jednej ze skrzynek.
Pokręcił głową.
- Nie, jestem z Argentyny. Ale od jakiegoś czasu mieszkam tu, z wujkiem.
Grzecznie obsłużył starszą panią i usiadł obok, wydłubując spod paznokci ziemię, przez co spuścił głowę, a na jego opaloną twarz opadło kilka kosmyków ciemnej grzywki.
- Bardzo ładne miasto - uśmiechnął się, zerkając w górę - Takie przytulne, małe, ale przytulne. Wspaniałe jest to, że mało tu samochodów, każdy pieszo albo skuterem. Tylko wujek się łamie, bo nie ma co naprawiać.
- Kim jest twój wujek? - zerknąłem na niego zainteresowany.
- Mechanikiem, ma warsztat niedaleko kościoła. Lucati Dybala.
Wstał, ponownie pakując owoce i po chwili chowając pieniądze.
- Ja jestem Paulo.
- Iker - wyciągnąłem w jego stronę dłoń, którą uścisnął - Może wpadniesz w niedzielę na ciasto?
***
Chłopak jęknął cicho, gdy usadziłem go na niskiej gałęzi.
Pojechaliśmy za miasto, na sady, gdzie konary uginały się od nadmiaru soczystych, dojrzałych owoców.
Paulo sięgnął dłonią po najbliżej wiszącą morelę i zerwał ją, od razu biorąc ją do ust.
Ugryzł i zaśmiał się cicho, gdy sok spłynął mu po brodzie.Przysunąłem się i językiem starłem słodki nektar, sunąc nim po jego rozgrzanej skórze.
Brunet odrzucił owoc na ziemię i przytrzymał moje policzki, odnajdując moje usta.
Uśmiechnąłem się, czule oddając pocałunki.
Chłopak zeskoczył na ziemię, przez co upadliśmy na trawę, lecz dalej nie przerywaliśmy wspólnych pieszczot.
Zaczęło się ściemniać, świerszcze rozpoczynały cykady a worki, które mieliśmy zapełnić owocami stały praktycznie puste.
Zrzuciłem z jego głowy kapelusz i wplotłem palce w ciemne włosy, wtulając twarz w rozgrzaną szyję, by po chwili móc znów wrócić do jego ust.
Pachniał dojrzałymi owocami a jego rozgrzane wargi były przyjemnie miękkie i słodkie.
W pewnym momencie dopadła mnie pewna absurdalna myśl.
W takim razie, czy miłość ma smak moreli?
![](https://img.wattpad.com/cover/86601472-288-k566458.jpg)
CZYTASZ
,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshots
FanfictionPiłkarskie miniaturki, jedne krótsze, długie dłuższe. Niektóre pairingi dość typowe, jedne wymyślne, inne wręcz dziwaczne. Ci, którzy nie znajdą tu nic dla siebie, kieruję do 'hymn for the winter' ze skoczkami. Piszę to, ponieważ czasem widzę więcej...