Kapustka/Griezmann part I

1.2K 77 13
                                    

Bartosz Kapustka z Francją miał wspólnego tyle co pięść z okiem.
Szczególnie zimą, gdy po plaży u brzegów Marsylii po letnim słońcu nie pozostało zupełnie nic, śnieg osadzał się na zimnym piasku a o radosnych krzykach mew zupełnie nie było mowy. W lecie było tu zupełnie inaczej. W przybrzeżnych barach nie szczędziło się alkoholu, na ciasno rozłożonych obok siebie kocach można było podziwiać półnagie, pięknie opalone ciała, ciepła woda zachęcała do zabawy a klimat już sam w sobie czynił człowieka szczęśliwszym.
Lecz teraz był styczeń, zima na dobre rozgościła się w tej części kontynentu. Po ludziach nie było śladu, wieczna muzyka ucichła, bary zostały zabite deskami i sezon został zamknięty.
Więc co ten głupi nastolatek właściwie tu robił?
Bartek też pytał o to sam siebie, niejednokrotnie. Szczególnie teraz, gdy mroźny wiatr targał jego ciemne włosy i smagał zaróżowione policzki niczym ostry bat. Chłopak zacisnął pięści i starał się zignorować przeszywające uczucie chłodu z którym chcąc nie chcąc, przez najbliższy czas musiał się oswoić.
Przyleciał tutaj jedynie z portfelem w którym było pogniecione dwadzieścia euro, które udało mu się w pędzie wymienić na lotnisku.
Nie wiedział ile tutaj zostanie, nie wiedział gdzie będzie spać, nie wiedział, czy uda mu się coś zjeść i przede wszystkim nie wiedział jak wróci do Polski, o ile w ogóle wróci.
Póki co odgarniał te myśli w jak najdalsze zakamarki umysłu, chcąc, by tak jak na tej plaży, była w nim jedna, wielka pustka.
Potrzebował odpocząć, poukładać to wszystko, ochłonąć.
Potrzebował czasu.
Czasu, którego nikt nie był w stanie mu dać.
Chłopak był w wieku, w którym się zmieniał. Zarówno wizualnie jak i psychicznie, co było normą, nikt nie brał tego jako coś innego, coś złego.
To było coś naturalnego, zwykła kolej rzeczy.
Dorastał.
Wiadomo, samo życie.
To samo działo się z dziewczynami. Stawały się bardziej krągłe, kobiece. Zaczynały się pierwsze randki, zchadzki, zaloty.
I to też było normalne.
Lecz nienormalne stało się dopiero w momencie, gdy Bartek po treningach piłki zaczął zbyt długo przyglądać się swoim kolegom, gdy ci byli bez koszulek. Gdy wszyscy wychodzili z dziewczynami na miasto i proponowali mu wspólne wyjście, odmawiał, bo w końcu jak wytłumaczyłby, że zamiast z kobietą, chciałby wyjść z innym chłopakiem?
Ukrywał to, wiadomo. I to go niszczyło.
Przez to, że był inny, wiele osób się od niego odwróciło, mimo, że ten nie powiedział im wprost, że jest...że taka sytuacja po prostu zastała miejsce.
Wiedział, jak ludzie reagują na innych.
A on był słaby, zbyt wrażliwy. Wiedział, że nie dałby rady udźwignąć tak ciężkiego brzemia.
Więc uciekł.
I teraz był tu, w Marsylii, snując się jak cień i licząc, że gdy obudzi się, będzie leżeć w swojej kołdrze Supermana, na biurku będzie nieporządek a mama zawoła go na śniadanie.
I że wszystko znów będzie jak dawniej.
Że wszystko znów będzie w porządku.
Zszedł z plaży i poszedł bardziej w głąb miasta, siadając na jednej z ławek i wpatrując się w pieniące się, morskie bałwany. Nie wiedział ile tam przesiedział, ale w każdym razie gdy uznał, że tyłek przymarzł mu do zimnego metalu, wstał i poszedł na kolejny spacer. Wtem dostrzegł, że jednak nie jest sam. Że nigdy nie był.
Zobaczył, że ktoś siedzi kilka metrów od niego, lecz nie mógł powiedzieć nic więcej, bo stelaż malarski zasłaniał mu cały widok. Lubił sztukę, chociaż ani trochę się na niej nie znał. Pamiętał jedynie, że jako mały chłopiec, gdy razem z rodziną jeździł nad morze, biegał między amatorskimi artystami i stając na palcach, podziwiał ich dzieła. Tym razem nie było inaczej. Zaciekawiony podszedł bliżej i zerknął na stelaż. Szczerze zdziwił się na widok tego, co zobaczył. Na białej kartce widniał rysunek przedstawiający jego, jeszcze chwilę temu siedzącego na ławce. Brudne z ołówka, wytatuowane dłonie mężczyzny ani przez chwilę nie przestawały pracować, udoskonalając i wprowadzając drobne, stylistyczne poprawki. Był pełen podziwu, bo talent malarza był niesamowity, chociaż Bartek nie sądził, by jego osoba nadawała się do przelewania na płótna. Lecz mimo to, rysunek bardzo mu się podobał.
Po kilku chwilach mężczyzna skończył, wyciągając z między ust niedopałek papierosa, który dogasił butem.
- Voila - powiedział cicho, przyglądając się efektowi swojej pracy - Teraz tylko muszę go zatytuować.
Spojrzał na chłopaka z dołu i nastolatek mogłby przysiąc, że po raz pierwszy widzi tak piękny, głęboki błękit.
- Jak masz na imię? - jego dłoń spoczywała w rogu kartki, by po chwili jednym, płynnym ruchem nakreślić swój podpis.
- Bartek - powiedział cicho, spoglądając, jak ten pisze fantazyjnie, kolejno każdą z sześciu liter.
Mężczyzna widząc, jak kartkę papieru zaczyna moczyć ponownie zaczynający sypać śnieg, zaczął zbierać swoje rzeczy, po kilku chwilach ściskając je pod pachą.
- Chodźmy na coś ciepłego - zarządził, idąc w stronę jednej z kawiarenek. Dopiero teraz chłopak dostrzegł, że ten ma na nodze gips. Wprawdzie już brudny i znoszony, ale jednak nadal szpecący jego kostkę.
- Daj, pomogę ci - odebrał od niego ekwipunek, gdy ten opierając się na kuli, otworzył mu drzwi do jednej z kafejek. Bartek nie skupiał się na wystroju wnętrza, choć te było przytulne. Było w nim sucho i ciepło, co było dla niego w tym momencie najważniejsze. Usiadł przy stoliku. Mężczyzna zdjął swój czarny płaszcz i uczynił to samo, po kilku chwilach zamawiając dwie gorące czekolady.
- Nie mam pieniędzy - Polak powiedział cicho, ze wstydem spuszczając głowę.
- Użyczyłeś mi siebie jako modela, potraktuj to jako rekompensatę - uśmiechnął się uspokakająco.
- Narysowałeś mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn, chyba to ja powinienem jeszcze zapłacić tobie - zerknął na niego.
- Rzadko maluję kobiety - wziął serwetkę i starał się zetrzeć z dłoni ślady ołówka.
Gdy ten spuścił swoje stalowe niczym morze oczy, Bartek odważył mu się przyjrzeć. Mężczyzna zdał mu się być na prawdę przystojnym. Rozczochrane włosy w kolorze ciemnego, chłodnego blondu opadały mu na oczy, które były przyozdobione długimi rzęsami. Twarz miał szczupłą, pokrytą kilkudniowym zarostem. Usta suche od mrozu, lecz równie zachęcające, jak i cała jego osoba.
Tak, zdecydowanie był przystojny.
Ale hej, co miał na myśli mówiąc, że rzadko rysuje kobiety?
Po kilku chwilach otrzymali swoje zamówienie i Bartek zacisnął zmarznięte dłonie na kubku, wpatrując się w jego zawartość z uporem maniaka.
Był cholernie nieśmiały, lecz gdy blondyn wyciągnął notes i skupił się na skrobaniu ołówkiem, Polakowi jakoś łatwiej przyszło uczestniczyć w nawiązanej przez mężczyznę rozmowie.
W kafejce siedzieli tylko oni, czas płynął wolno, w kącie stołu zaczął powstawać niechlujny rządek kubków po czekoladzie.
Bartek wpatrywał się w okno, odpowiadając na jego pytania i sam także pytając o różne rzeczy, opowiadając i również słuchając jego opowieści. Nie zauważał, że srebrne tęczówki co chwila na niego zerkają, przenosząc szczegóły jego twarzy na papier.
Jego pięknej, zdającej się być stworzonej do malowania twarzy - myślał blondyn.
Po kilku godzinach zapadł zmrok. Mężczyzna odłożył ołówek i dopił zimną już czekoladę, spoglądając na efekt swojej pracy. Uśmiechnął się.
- Zerknij - wręczył nastolatkowi notes - Mnie się bardzo podoba.
Bartek poczuł, jak jego policzki oblewa rumieniec.
Nie mógł uwierzyć w to, jaki talent miał blondyn, jakie dzieła wychodzą spod jego wytatuowanych, brudnych od grafitu dłoni. Chociaż sam za dzieło się nie uważał, to, co trzymał w swoich rękach, bardzo mu się podobało.
- Och, ja...- zakłopotany nie wiedział co powiedzieć - Jest bardzo...bardzo... - gdy dostrzegł uśmiech mężczyzny, jeszcze bardziej się speszył - Masz wielki talent.
- To tylko przelanie pięknej rzeczywistości na papier - wstał i ubrał płaszcz - Nic trudnego, gdy ma się pięknego modela.
Bartek ponownie się zawstydził i spuścił głowę, chcąc zakryć rumieńce w fałdach kurtki. Odebrał od niego rzeczy i pomógł mu opuścić kafejkę. Na dworze zdało się być jeszcze zimniej.
- Muszę już iść - Polak tak na prawdę nie chciał opuszczać blondyna, ale wiedział, że im dłużej będzie zwlekać, tym trudniej będzie mu znaleźć jakiś nocleg - Ale zanim pójdę, zdradzisz mi jak masz na imię? - z nadzieją spojrzał na jego oświetloną światłem latarni twarz - Chciałbym jeszcze kiedyś cię znaleźć - dodał ciszej.
- Jeżeli pozwolisz mi rysować siebie już do końca życia, pozwolę ci u siebie mieszkać i już nie będziesz musiał mnie szukać - brunet pomyślał, że ten żartuje, ale jego twarz wyrażała powagę.
Bartek wiedział, że na ten moment bardzo potrzebuje schronienia i może przystać na propozycji mężczyzny, więc tylko lekko kiwnął głową.
- Więc jak masz na imię? - spytał ponownie, ściskając pod pachą jego ekwipunek.
- Antoine - powiedział, zapinając płaszcz - A teraz chodźmy. Chciałbym narysować cię w mojej pościeli.

(...)

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz