Jędrzejczyk/Mączyński

926 60 10
                                    

Kraków, 21.03.2006 r.
Dzień meczu Wisły i Korony

Artur uważał, że pierwsza randka na meczu to pomysł lepiej, niż świetny. Wprawdzie pojawiali się z Krzysiem na stadionie Wisły kilka razy w miesiącu, ale to właśnie ten dzień miał być szczególnie wyjątkowy.

Właśnie dziś Artur miał wyznać przyjacielowi fakt, że jest w nim szaleńczo zakochany.

Cały w skowronkach z samego rana pobiegł po bilety i nie mogąc wytrzymać do godziny meczu, po kilku chwilach pukał już do drzwi mieszkania przyjaciela. Nie mogąc przestać się uśmiechać czekał, aż obwieści Mące tą radosną nowinę, lecz mina zrzedła mu całkowicie, gdy zobaczył ledwo żyjącego Krzysia, okrytego kocem, z zaczerwienionym nosem i krwistymi policzkami kontrastujących z bladą, poszarzałą cerą.

- Cześć, Jędza - uśmiechnął się lekko, mocniej owijając się polarowym materiałem, który zsuwał się mu z głowy. Artur pomyślał, że Mąka wygląda jak meksykańskie burrito.
Pokaźne, meksykańskie burrito przeziębienia.

- Boże, mordeczko - wszedł do środka, ignorując ostrzeżenia przyjaciela, że całe mieszkanie to teraz jedna, wielka strefa skażona - To dlatego mnie zbywałeś? Nie chciałeś, żebym wpadał?
Krzysiu posmutniał i zaniósł się kaszlem - Artur, to nie tak - widać było, że kasłanie sprawia mu ból. Że ból sprawia mu nawet stanie prosto czy powłóczenie nogami - Po prostu nie chciałem, byś się zaraził.

- Och przestań, złego to i nawet czort nie dopadnie - poszedł do kuchni i nastawił wodę na herbatę, przeszukując wszystkie szafki w celu znalezienia leków na grypę.
Chłopak słabo oparł się o próg, kurczowo trzymając pod brodą koc.

- Jędza, co ty...

- Masz jakieś syropy? - spojrzał na niego z dołu, otwierając kolejną szufladę - Tabletki, psikadła?

Szatyn pokręcił głową - Miałem pójść do apteki...

- Wykluczone, nigdzie nie wychodzisz - wstał i zaparzył herbatę, pomagając mu dojść do salonu i usadził go ostrożnie na kanapie, wręczając kubek - Za chwilę wracam i się tobą zajmę - uśmiechnął się krzepiąco i cmoknął go w rumiany policzek, który po chwili stał się jeszcze bardziej czerwony, lecz tym razem nie za sprawą gorączki.

Artur prędko pognał do punktu farmaceutycznego i wykupił cały asortyment na przeziębienie i grypę, po czym wstąpił jeszcze do sklepu i kupił dwa kartony mleka, miód, siatkę czosnku i trzy kilo cytryn.

Z zakupami wrócił do mieszkania przyjaciela i od razu zaszył się w kuchni, parząc pradawne mikstury według przepisów swojej babci. Zaskoczył również sam siebie, bo do tego czasu nie wiedział, że jest w stanie ugotować rosół.

Krzysiu po cichu zsunął się z kanapy i podreptał do kuchni. Artur był zbyt zajęty i nie zauważył go, bo gdyby tylko dostrzegł, że ten nie leży na kanapie, od razu by go zbeształ i nakazał wrócić pod kołdrę.

Mąka uśmiechnął się lekko. Czuł, jak robi mu się ciepło na sercu, na samą myśl o tym, jakiego ma wspaniałego przyjaciela. Bo kto przejąłby się zasmarkanym naleśnikiem?

Podszedł do niego i ostrożnie przytulił się do jego pleców, splatając dłonie w dole jego brzucha.

- Krzysiu, miałeś leżeć - słowa Artura ginęły gdzieś w bulgotaniu zupy i świstu gotującej się wody. Zrobiło mu się tak przyjemnie w środku, gdy poczuł jak ramiona przyjaciela oplatają jego talię. Ten drobny gest na wylot był przesiąknięty wdzięcznością.

- Dobrze, że jesteś - mruknął cicho niższy chłopak, z którego koc miękko opadł na ziemię.

Artur uśmiechnął się, odwracając w jego stronę i tuląc go do siebie - A gdzie miałbym być, jak nie przy tobie, co?

Szatyn także się uśmiechnął, przymykając powieki i wtulając twarz w jego szyję.
Jędza przejechał dłonią po jego potarganych włosach i pocałował go w czoło - Chodź, zjesz, póki ciepłe.

Przez chorobę i okropny ból gardła, apetyt zdecydowanie nie sprzyjał chłopakowi, lecz nie chciał, by przyjacielowi zrobiło się przykro, że jego starania poszły na marne. Pierwszą porcję z trudem wcisnął, ale drugą zjadł już ze smakiem.

Podczas gdy Krzysiu był pod gorącym prysznicem, Artur przebrał mu pościel, sprzątnął zużyte chusteczki i nieco ogarnął w mieszkaniu. Był też nieco przerażony, że może strefa skażenia rzeczywiście źle na niego emanuje. Posprzątał, ugotował. Gdyby jego matka się o tym dowiedziała, z pewnością zrobiłaby z niego niezłą panią domu.

Po kilku chwilach niższy chłopak opuścił łazienkę. Mokra grzywka przyklejała się do jego czoła a kropelki wody skapywały na dresową piżamę z Supermanem.

Artur uśmiechnął się czule.

Gdy ten położył się, okrył go kołdrą i wręczył mleko z miodem i czosnkiem.
Mąka zmarszczył nos - Nie dam rady, nie lubię.

- Dasz, dasz - uśmiechnął się - Wierzę w ciebie.

Jędza zdążył już całkowicie zapomnieć o meczu, o biletach upchanych w kieszeni kurtki. Satysfakcja, jaką przyniosła mu opieka nad Krzysiem była stokroć lepsza niż jakieś tam, piłkarskie spotkanie.

Gdy skończył mierzyć chłopakowi gorączkę, ten położył głowę na jego kolanach.

- Wiesz, chciałem pójść na ten dzisiejszy mecz - zaczął cicho - Z tobą.

Artur zaczął głaskać go po włosach, słuchając uważnie.

- Kupiłem bilety zaraz po ostatnim spotkaniu, chciałem mieć pewność, że nic nie zepsuje nam tego dnia - kichnął niespodziewanie - A jednak.

- Dlaczego tak bardzo ci na nim zależało?

Chłopak przygryzł wargę i spuścił wzrok - Chciałem...coś ci powiedzieć.

Artur uśmiechnął się - Nie mogłeś powiedzieć tego na przykład podczas rozgrywek w Fifę?

- Nie - pokręcił głową - Bo to jest sprawa bardzo ważna.

Jędza spojrzał na zegarek. Właśnie chwilę temu rozpoczęło się spotkanie. Wziął laptopa i zaczął szukać transmisji na żywo, a gdy w końcu znalazł, położył się obok chłopaka, obejmując go.

- A teraz mi powiesz?

Szatyn spiął się nieco - Ale...zamkniesz oczy?

Chłopak wypełnił jego polecenie.

Krzysiu nerwowo zwilżył usta i niepewnie przycisnął je do jego warg.
Artur uśmiechnął się, lecz nie przerwał pocałunku.
Mąka odsunął się - Miałem zamiar zrobić to podczas wygranej Wisły - speszony spuścił wzrok.

- Miałem zamiar zrobić to samo podczas wygranej Korony.

- Hej, chyba śnisz! - obruszył się - Kraków wygra!

- Nie, mój drogi, Kielce.

- Kraków!

- Korona!

- Wisła!

Artur nie wytrzymał i uciszył chłopaka pocałunkiem. Szatyn lekko oddał całusa, szeptając w jego usta.

- Dobrze, załóżmy, że będzie remis.


,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz