Kapustka/Stępiński

662 63 3
                                    

Ile to już czasu minęło, hm?

Dziesięć lat, dwadzieścia, trzydzieści?

Sądząc po ilości zmarszczek na twojej twarzy, czasu upłynęło dość sporo.

Spoglądając na liczbę medali i wyróżnień, które piętrzą się na szafkach w twojej przestronnej willi, minęło chyba kilka dekad, może dłużej, zważając na sposób w jaki utykasz na prawe kolano.

Ach, no tak, racja.

To był dwutysięczny czternasty, mam rację?

Tak, z pewnością. Przygotowania do Euro. Stres. Presja. Chęć i żądza walki.

Byłeś taki młody, taki dziki, taki narwany.

Chciałeś ciągle więcej i więcej.

Wpatrzony w Lewandowskiego jak w Boga, ślepo biegłeś przed siebie, chcąc jak najbardziej mu zaimponować, pokazać się, wyjść przed szereg.

Nie podobało ci się to, że ciągle spychali cię na bok, sadzali na ławce, kazali czekać.

Nie mogłeś czekać, zegar tykał, czas blasku sławy uciekał ci przez palce.

W głębi serca cieszyłeś się jak dzieciak, gdy na treningach Robert podawał ci piłki, ćwiczył asysty, dopracowywał technikę. Na zewnątrz jednak uczyłeś się być niewzruszonym, szlifowałeś swoją maskę profesjonalisty. Lecz to mnie z wypiekami na twarzy opowiadałeś o tym, jak grałeś u jego boku, jak zachwycałeś się jego osobą i tym jak cudowny był.

A ja? Cóż mogłem zrobić?
Uśmiechałem się, gratulowałem ci, wspierałem cię w każdej twojej decyzji, każdym postępie, każdym małym kroczku ku wielkiej karierze.

Byłem tym "cudownym przyjacielem, który zawsze był za tobą".

I jako twój przyjaciel, siedziałem przy tobie w szpitalu za każdym razem, gdy nabawiałeś się kontuzji.
Mówiłem, prosiłem, byś był rozważny, byś uważał, że więcej nie zawsze znaczy lepiej.

Lecz nie słuchałeś, sam wiedziałeś lepiej. Chciałeś być taki jak Lewandowski, wielki rekin Bayernu Monachium, tym czasem gdy byłeś tylko małą szprotką, biegającą w przydużej koszulce Cracovii Kraków.

Gdy starałem się ściągnąć cię na ziemię, skupić twoją uwagę na zdrowiu i tym, że powinieneś nieco zwolnić, ty przeklinałeś mnie i wyzywałeś, odwracałeś się plecami, rzucałeś poduszkami. Jakbym chciał zliczyć ile razy zerwałeś naszą przyjaźń, nie starczyłoby mi rąk, by pokazać jak bardzo byłem ci obojętny.

Byłem tylko zwykłym, marnym, chudym dzieciakiem, który lubił grać w piłkę. Nie marzyłem o wielkiej sławie, światowych klubach i kilkutysięcznych stadionach. Chciałem po prostu robić to, co sprawiało mi radość, nawet jeżeli miałbym być zawonikiem przydomowego klubu z czwartej ligii.

Ty nie chciałeś takiego życia, chciałeś być kimś, po drodze zapominając o tym, że dla wielu już jesteś wystarczająco dobry.

I tak jak zapominałeś o tym, zapomniałeś też o mnie.

Sięgnąłeś wysoko, wszedłeś na szczyt.

Często oglądałem twoje mecze i z uśmiechem ci kibicowałem. Uśmiechałem się nawet wtedy, gdy po rozgrywkach czule całowałeś swoją żonę i tuliłeś dzieci.

Byłeś szczęśliwy. I ja również byłem.

Mimo, że nigdy nie powiedziałem ci o swoich uczuciach. Prawdziwych uczuciach.

Dziś masz pięćdziesiąt trzy lata, jesteś w klinice, czekasz na operację.

Leżysz w tej samej sali, na tym samym łóżku co kiedyś, gdy chyba dwudziesty siódmy raz gniewnie zapłakałeś i powiedziałeś, że mnie nienawidzisz.

Jakiś czas temu zakończyłeś karierę i wraz z nią zaczęło się pasmo operacji, naprawiania ciebie i błędów z twojej agresywnej i pełnej determinacji młodości. Karkołomne treningi, diety i ćwiczenia, niewyleczone kontuzje, stare urazy. Jesteś niczym popsuta zabawka. Ale właśnie tego chciałeś, nikt nie zaprzeczy.

Poszybowałeś wysoko, a wszyscy wiedzą, że z wysoka upadek boli najbardziej.

Opowiesz mi o tym, dlaczego ostatnio cicho o tobie i twojej rodzinie? Dlaczego w sieci nie krążą wasze wspólne zdjęcia i dlaczego twoja żona wraz z dziećmi była na wakacjach bez ciebie?

Opowiesz mi o tym, dlaczego teraz leżysz tu sam?

Opowiesz mi, dlaczego widzę w twoich przekrwionych oczach łzy?

Spokojnie Bartek, mam czas, chętnie cię wysłucham.

Usiądę, wezmę twoją dłoń między swoje a ty opowiesz mi o tych wszystkich latach spędzonych beze mnie.

I wiesz, uśmiechnę się gdy dwudziesty ósmy raz powiesz, że mnie nienawidzisz.

Bo wtedy będę pewien, że jednak tak do końca o mnie nie zapomniałeś.

,,Co jest na boisku, na boisku zostaje" - football oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz